czwartek, 16 czerwca 2011

Bad Meets Evil - Hell The Sequel (Recenzja)

I reckon you ain't familiar with these here parts. You know, there's a story behind that there saloon. Twenty years ago, two outlaws took this whole town over. Sheriffs couldn't stop em, quickest damn gun slingers I've ever seen got murdered in cold blood. That ol' saloon there was their lil' home away from home. They say the ghosts of Bad and Evil still live in that tavern and on a quiet night you can still hear the footsteps of Slim Shady and Royce Da 5’9”.

Jeśli nie kojarzysz tej opowieści lepiej wyjdź z tej zakładki w przeglądarce, dowiedz się o co chodzi i wróć tu z większym zasobem informacji bo jak na razie nie możesz uważać się za prawdziwego fana żadnego z tych raperów. O relacjach Eminema i Royce’a można by napisać niejedną książkę. Jedno jest pewne. Gdyby nie poznali się tamtego wieczora, kiedy to zmarła babcia Ryana’a to o nim nikt by nie słyszał a Eminem na dobre zrezygnowałby z rapu pół roku później.

Paradoksalnie, ten niemalże legendarny duet z Detroit nie nagrał za wiele w pierwszym okresie swojej działalności. Single „Nuttin’ To Do” oraz „Scary Movies” wydane w wytwórni Game Recordings osiągnęły dość duży sukces jak na tamte czasy, ale nie były zapowiedzią żadnego większego projektu. Eminem zajęty był nagrywaniem swoich najlepszych płyt w karierze a Royce stopniowym zdobywaniem pozycji w grze. Było tak dopóki nie nagrali potencjalnego hitu, który podchwyciły wszystkie stacje radiowe i telewizyjne. Szkoda jednak, że z pewnych powodów Royce ustąpił miejsca na nim swojemu idolowi. To dzięki temu ruchowi Nas mógł złożyć wers, który jest powtarzany przez antyfanów Jay’a jak pacierz: „Eminem murdered you on your own shit” (tak w ogóle to naprawdę nieładnie było wyscratchować wersy „Royce is a king of Detroit” ze swojej zwrotki Panie Slim Shady, nieładnie). Potem wynikł słynny beef między Royce’m a D12 a po nim chłopaki dość długo rozpracowywali swoje problemy. Ale nie zapominajmy, że Ryan rapował w 1999 roku: “Cuz this is what happens when Bad Meets Evil / And we hit the trees till we look like Vietnamese people / He's Evil, and I'm Bad like Steve Segal / Against peaceful, see you in hell for the sequel. Artyści dotrzymali obietnicy i tak w tym roku otrzymujemy EP “Hell: The Sequel”.

Jak bardzo zmienili się raperzy nie trzeba chyba mówić. Szczytowa forma Eminema jest już tylko wspomnieniem i chociaż uważa się, że Royce jest właśnie w swoim prime, to moim zdaniem potencjał na najlepszy duet w historii został zmarnowany. Ale OK, nie można przecież mieć wszystkiego. Dwa pierwsze single jakie wyciekły dawały wielkie nadzieje. „Echo” było zapowiedzią genialnego albumu, którego pierwszy dźwięk spali głośniki po pierwszym kontakcie z nimi a „Fast Lane” tylko utwierdzało w tym przekonaniu. Niestety, jak zwykle to bywa przy takich projektach oczekiwania nie zostały do końca spełnione.

Nikt oczywiście nie mówił, że będzie to najlepszy album dekady, ale ja jako wielki fan obu artystów liczyłem na coś więcej niż dostałem. Na Eminema w formie, na Royce’a w formie, na bardzo dobre bity, które zostaną zmiecione z powierzchni ziemi przez genialne flow raperów i w konsekwencji na bangery, które będę katował codziennie przez kilka tygodni a potem dalej będą nieodłączną częścią muzycznego dnia bo dalej będę się nimi jarał. Niestety, nie dostałem wszystkiego… Dobra, zacząłem jak nigdy od narzekań i brzmi to jakby album był totalną porażką a jest zupełnie odwrotnie.

Na cały album składa się 11 utworów. I chociaż przed premierą znałem już 5 z nich i dosyć często gościły na mojej Winampowej playliście to podczas pierwszego odsłuchu całości nie doznałem odczucia znużenia nimi i cały materiał wydawał się stosunkowo świeży. Co jest naprawdę zaskakujące raperzy skupili się bardziej na konceptowych utworach niż braggach i wyszło to bardzo, bardzo dobrze.

Pierwszym ciekawym pomysłem jest storytelling w „The Reunion”. Artyści opowiadają osobne historie, które w ostatniej zwrotce splatają się w jedną i mają symbolizować tytułowe zjednoczenie się grupy. Pada tam kilka ciekawych wersów, dzięki którym możemy poznać stosunek raperów do pewnych spraw. Eminem wciąż narzeka na swoją przedostatnią płytę : „Relapse sucked” a Ryan po raz kolejny wyraża swoje zdanie na temat modnej teraz filozofii “swaggeru”: „She said I'm feeling your whole swagger and flow, can we hook up? / I said, umm, you just used the word swagger, so no”.

Kolejnym dobrym konceptem są dwa ekspresywne utwory w których raperzy dzielą się z nami swoimi przeżyciami. Fascynuje przede wszystkim Royce, który jak nigdy zaczyna się ostatnio otwierać w tekstach. Wspomina jak nieciekawe życie wiódł kiedyś: “I remember when T-Pain ain't wanna work with me” i porównuje je z dzisiejszym: “My car starts itself, parks itself and auto-tunes / Cause now I'm in the Aston / I went from having my city locked up to getting treated like Kwame Kilpatrick” oraz mówi jak ważna jest dla niego przyjaźń z Eminemem: „And I ain't gotta stop the beat a minute / To tell Shady / I love the same way that he did Dr. Dre on the Chronic/ Tell him how real he is or how high I Am / Or how I would kill for him, for him to know it”. Eminem za to wydaje się ciągle rozliczać z przeszłością i odpierać argumenty atakujących go anty-fanów „I wanna just say thanks cause your hate is what gave me the strength”. Poza tym wciąż czuje się silny co najlepiej obrazuje wers: „Had a dream I was king, I woke up still king”. „Lighters” jest zdecydowanie najlepszym numerem na płycie i można by wypisać z niego wiele, wiele znakomitych wersów.

Braggi są w porządku. O ile nie można tam znaleźć jakichś górnopółkowych punchline’ów z małymi wyjątkami jak” „Y'all are rock stars, I'm the opposite I could just throw a rock and hit a star for the fuck of it” to i tak ze względu na bardzo dobre flow wykonawców brzmią świetnie. Najlepszym utworem w tej konwencji jest zdecydowanie „Above The Law”, które dzięki energicznemu bitowi daje raperom największe pole do popisu. Nie można zapominając także o „Echo”, gdzie Royce wersami typu: „Pen got a mind of its own, got to write my rhymes with a timer / Otherwise I’ll probably vibe out to a nine minute song” dawał do zrozumienia, że to będzie jego EP’ka (ale o tym niżej). Nie mogło zabraknąć też utworu przesiąkniętego seksem. Na tej płycie nurt Anakreonta reprezentuje „Kiss”. No bo co to za płyta, na której Royce nie wspomina o swoich genitaliach?

Produkcją większości płyty zajął się członek D12 i dobry przyjaciel raperów Mr. Porter. Jego podkłady są różnorodne i choć większość nie jest na poziomie, do którego przyzwyczaił nas chociażby DJ Premier to wszystkie są co najmniej dobre. Oczywiście perełką wśród nich jest „Above The Law”, które buja mnie po dziś dzień. Oprócz Pana Portera swoje bity dorzucili Havoc (który zrobił niespodziewanie dobry bit), Supa Dups i Sid Roams oraz sam Eminem, którego podkłady jakoś nigdy nie przypadały mi do gustu i tak jest i tym razem. Nie można zapominać też o Bangladeshu, który po hicie „6’ 7’” chyba zaczyna przebijać się do większego grona odbiorców.

Teraz pytanie – jak prezentują się raperzy? Który z nich lepszy? "Nie można ich porównać. Są jednością na tej płycie i obaj wypadli bardzo dobrze". Tak napisałby ktoś kto albo chce usprawiedliwić jedną stronę, albo po prostu nie zna się na rzeczy. Z przykrością stwierdzam (a może nie), że Royce przejął tę płytę zostawiając Eminema z tyłu. Po prostu Marshall nie ma już tej świeżości po tym jak diametralnie zmienił swój styl z tamtym roku. W jedynym numerze jakim górował „The Reunion” górował tylko dlatego, że stylem przypominał stare, dobre „Relapse”. Wiem, to tylko moje odczucie i możecie się z tym nie zgodzić, ale ileż można być takim spiętym! Kiedyś robił to tylko przy okazji bardziej emocjonalnych kawałków typu „The Way I Am” a teraz praktycznie w każdej zwrotce brzmi chciał komuś strzelić w pysk (a może o to chodzi?). Royce za to robi stopniowy progres i strach pomyśleć jak będzie prezentował się jego nowy solowy album. Jako mistrz slow flow teraz zaczyna próbować szybszej nawijki i wychodzi mu to bardzo dobrze. Lirycznie oczywiście mógłby być lepszy, ale nikt nie oczekuje od niego tekstów na poziomie Canibusa, prawda? W ogóle, nie czujecie się trochę zażenowani nagonką na Eminema za wers „Nicki Minaj I wanna stick my penis in your anus”? Pierwsze z brzegu wersy Royce’a z poprzednich projektów: „Plus he been pushin' that bar, he knows what he wants / He'll fuck a Pussycat Doll before he retires”, “My dream mistriss is a bitch like pinky with brains / Or Roxy Renolds I stick dick into her / She suck cock for a living, tongue kiss with Murs”. Widać uszło mu to płazem, ze względu na to, że był o wiele mniej znany.

Cóż, najlepszym podsumowaniem tej recenzji będzie to, że chociaż lekko się zawiodłem na tym albumie, to wciąż podczas przesłuchiwania płyty nie pomijam żadnych numerów. Marshall i Ryan zrobili naprawdę kawał dobrej roboty, ale szkoda, że fani tacy jak ja pozostaną z niedosytem. Czy to tylko wina tego, że Eminem nie jest ostatnio w formie? Przede wszystkim. I dlatego jestem jeszcze bardziej zły, że ten projekt nie został zrealizowany w okolicach 2000 roku, kiedy Eminem był w swoim prime i chociaż Royce dopiero szlifował umiejętności, to i tak byłby to prawdopodobnie lepszy album niż jest teraz.

Ocena: +8/10

And so that's the story when Bad Meets Evil. Two of the most wanted individuals in the county made Jesse James and Billy the Kid look like law-abiding citizens. It's too bad they had to go out the way they did. Got shot in the back comin’ out of that ol' saloon… But their spirits still live on till this day.

2 komentarze:

  1. Napisałem to raz, więc napiszę drugi raz (HATE ME!). Cała EPka wyrabia sobie ocenę tylko postawą Royce'a za majkiem i Mr. Portera jako producenta. Cała reszta, z wyjątkiem Lighters jest dla mnie asłuchalna. Nie potrafię zdzierżyć Eminema, a cała reszta bitów po prostu do mnie nie trafia, ba niektóre są dla mnie kakofonią. Dla całej EPki nic więcej niż 6/10 niestety się nie znajdzie. Świetny występ Royce'a to niestety jednak za mało. Cieszy to jednak bardzo, bo solówka zapowiada się na gruby materiał.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mi się wydaję, że ktoś nie docenia Eminema, moim zdaniem, Eminem podszedł do albumu na lajcie . Nie chciał dawać z siebie 100 % w każdym kawałku, gdyż chciał skupić uwagę na Royce. Takie moje zdanie, Album 8/10!

    OdpowiedzUsuń