sobota, 30 kwietnia 2011

Maccaveli'ego powrót do NBA

Playoffs baby! A w połączeniu z przerwą w nauce jest to prawie codzienne zarywanie nocy tylko po to by pooglądać kolejny emocjonujący mecz w tej fazie. Bardzo dawno nie było żadnego tekstu o koszykówce, wiec zobaczymy, czy nie wyszedłem z wprawy. Będę pisać trochę chaotycznie, po prostu w każdym akapicie poruszę coś co siedzi mi w głowie. Koszykarskie emocje wróciły!

Kilka dni przed deadline’em Carmelo Anthony został w końcu wytransferowany do Nowego Jorku. Tyle spekulacji, tyle tych żenujących gierek aż w końcu oficjalnie przeprowadził się do miasta, które nigdy nie śpi. Wcześniej jednak wydawało się, że na prawie 100% Melo zamieszka kilkanaście kilometrów dalej – w New Jersey. No, ale żona pragnąca seksu w wielkim mieście zadecydowała, że jej mąż uda się do Wielkiego Jabłka, by odbudować potęgę New York Knicks. Tak się przynajmniej wydawało. Ale kolejne mecze trochę rozwiały tę optymistyczną wizję i po trochę słabszej drugiej połowie sezonu NYK po raz pierwszy od 2004 dostali się do Playoffs. Co się tam działo? O tym kilka akapitów niżej. Cóż, nie chciałem żeby Melo opuszczał Denver. Nie tylko dlatego, że mam jeszcze jego koszulkę z numerem 15. Ta drużyna rozwijała się naprawdę dobrze, i za kilka lat Anthony mógł walczyć z nią o najwyższe cele. Po prostu brakowało jej dobrego wysokiego, który mógłby bronić takich graczy jak Bynum czy Gasol. Spisani na straty Nuggets po wymianie zaczęli grać bardzo dobrze i dostali się do Playoffs, gdzie niestety ulegli Oklahomie, ale i tak widzę przed nimi wielką przyszłość. Najprawdopodobniej w tym roku kończy się ekstremalnie wysoki kontrakt Kenyona Martina i zobaczymy, czy właściciel będzie chciał zatrzymać go w drużynie, czy zrobić miejsce dla innego gracza (czego ja bym sobie życzył).

Jest dzień trade-deadline’u. Obserwuję wszystkie doniesienia z NBA i czekam na jakąś poważną wymianę. I niestety się doczekałem. Boston wymienił Kendricka Perkinsa i Nate’a Robinsona za Jeffa Greena i Nenada Kristica. Pomyślałem sobie wtedy: „WTF? Tym sposobem na bank pozbawili się szans na mistrzostwo”. Perkins był zaporą pod koszem. Jedynym zawodnikiem w zespole, który mógł utrudnić życie duetowi Gasol-Bynum. Jedynym, który mógłby w miarę ograniczyć Howarda. I co w zamian za niego dostaliśmy? Czarną dziurę Kristica i przeciętnego Greena? No dobra, może nie był taki przeciętny, ale w rotacji Bostonu na pewno nie wyciągnie numerków na poziomie 15-6. No tak. Druga część sezonu była o wiele słabsza niż pierwsza i przez to Boston spadł z 1 na 3 miejsce w konferencji. Ale…

Przyszły Playoffs gdzie oczywiście Celtowie są mocni jak cholera. Pierwszą (i jak na razie ostatnią) batalię stoczyli z Niu Jorkiem. Poradzili sobie bez problemów. Sweep. Rajon Rondo w końcu zapomniał o odejściu Kendricka, oczyścił psychikę i pobił nawet w jednym meczu rekord asyst klubu. Allen rzucał za 3 tak jak powinien, Pierce przewodził jak powinien a Jermaine po kontuzji grał bardzo przyzwoicie. Garnett to Garnett, chociaż nie darzę go wielką sympatią, to grał jak zwykle na wysokim poziomie. Teraz czas na Miami! Popatrzmy jednak na drugą stronę barykady. New York po raz pierwszy od 2004 dostali się do Playoffs. Wielka wrzawa, Madison Square Garden wypełnione po brzegi, ale… No właśnie. Nie mogli być zadowoleni z gry swoich podopiecznych. Chociaż przez pierwsze dwa mecze trzymali się blisko Bostonu to kontuzja Amare odebrała im największą siłę. Melo znowu zaczął promować materiały budowlane przez rzucanie cegieł no i niestety to nie mogło się udać. Trzeba życzyć im powodzenia w następnym roku bo naprawdę zasługują na coś więcej. Choć Melo nie jest już moim ulubionym zawodnikiem to życzę mu jak najlepiej. Aha i życzę im przede wszystkim obrony!

Drugą serią jaką śledziłem były mecze Grizzlies i Spurs. Wydawałoby się, że zespół z San Antonio przebrnie przez pierwszą rundę bardzo gładko. Memphis w końcu po raz pierwszy od 2006 roku weszli do Playoffsi i nikt o zdrowych zmysłach nie stawiał ich w roli faworytów. Ale ci jak na złość zrobili wielką niespodziankę. Kurde, kibicuję tym gościom od 2009 i gdy widziałem zapełnione FedEx Forum i porównałem je do stanu z jesieni 2009 to aż mi się morda cieszyła. Chłopaki wzmocnieni Tony’m Allenem w końcu pokazali na co ich stać. Młoda drużyna o potencjale Thunder? Niee, ale i tak mają wielkie możliwości. To co robili ze staruszkami ze Spurs przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Wysłali Timmy’ego na ryby już po 6 meczach. Jest to drugi „upset” w siedmio-meczowej serii w historii NBA. Teraz czeka ich potyczka z wyżej wymienionymi Thunder. Zapowiada się bardzo ciekawa seria.

P.S. Ta seria uświadomiła mi jak bardzo Mike Breen i spółką górują nad innymi komentatorami. Nawet tymi z TNT.

sobota, 2 kwietnia 2011

Czy liryka w rapie schodzi na drugi plan?

Czasów ostatniego posta nie pamiętają chyba nawet najstarsi górale. Ale już to nadrabiamy. Napisałem z moim ziomem Peinem z http://peingodofamegakure.blogspot.com dłuuugą rozprawkę, felieton, esej, nie wiem jak to nazwać na temat "Czy liryka w rapie schodzi na drugi plan?". Niby takie banalne pytanie a poruszane kwestie w tym tekście mnie samego szczerze zaskoczyły. Zaskoczyła mnie też łatwość jego napisania, szczególnie w stosunku do jego długości. Zapraszam do zapoznania się z tekstem.

Pein: Liryka to nieodłączny element rapowych kawałków, który był obecny od pierwszego oficjalnego nagrania rapowego w historii, a więc ,,Rapper’s Delight” autorstwa The Sugerhill Gangu z 1979 roku. Były to czasu głębokiego Old Schoolu, gdzie MC tak naprawdę pełnił drugoplanową rolę. Mając to na uwadze, odpowiedź na zadane w temacie pytanie jest oczywista. Jednakże od 1979 roku minęło ponad 30 lat, w przeciągu których rola rapera stała się kluczowa, a liryka ewoluowała – zarówno w kwestii technicznej jak i tematycznej. Kiedy w latach 80-tych za mikrofon chwyciły osobistości pokroju Rakima, Kool G Rapa, Slick Ricka, Big Daddy Kane’a czy Kool Keitha nic już nie było takie same. Mianem rapera, który najbardziej rozwinął lirykę głównie okrzykuje się Rakima, jednakże każdy z wyżej wymienionych artystów dołożył coś od siebie, co wprowadziło teksty na wyższy poziom. Slick Rick genialne storytellingi, Big Daddy Kane wysoce technicznie zaangażowane braggadacio, Kool Keith pełną abstrakcję tematyczną i tak dalej. Oczywiście nikt nikomu nie bronił zachwycania się bitami, ale nie wierzę, że ktokolwiek z niezłą znajomością języka angielskiego będzie bardziej przejęty warstwą muzyczną takich płyt jak ,,Long Live The Kane”, ,,Road To Riches” czy ,,Paid In Full” niż liryczną.

Maccaveli:
Masz całkowitą rację. Takie klasyczne płyty jak „Paid In Full” pokazują, że warstwa liryczna powinna pełnić pierwszoplanową rolę w rapie. Ale czasy się zmieniały. O ile jeszcze w latach 90 tacy raperzy jak 2Pac czy Notorious przyciągali uwagę tekstami, to potem już zaczęto zawracać większą niż przedtem uwagę na umiejętności wokalno-techniczne oraz bity. Wątpię, żeby w latach 90, jeszcze za życia 2Paca, patrzyło się na niego przez pryzmat tego, że czasem zdarzy mu się wypaść z bitu. Biggie’ego chyba też nie okrzyknęli „raperem pod którego to bity się dopasowują a nie na odwrót” od razu. Dopiero gdzieś w naszym tysiącleciu ludzie zaczęli zwracać na to uwagę. I dlatego „Candy Shop” 50 Centa stał się większym hitem niż przykładowo bardzo dobry utwór „Power of the Dolar”. Chociaż też trudno mi powiedzieć, jak słuchając Chronica od razu po premierze można było jarać się tekstami.

Pein:
Oczywiście są płyty w rapie, które przede wszystkim przyciągają brzmieniem, a dopiero potem tekstami. Po pierwsze, dlatego że to brzmienie jest wyśmienite, a po drugie, że czasami teksty nie są najwyższych lotów, jednak nie każdy raper musi być pod tym względem mistrzem. Idealnym przykładem jest wymieniony przez Ciebie ,,Chronic”. Zarówno ten z 1992 jak i z 1999 roku. Pomijając już kontrowersyjną kwestię o domniemanym złodziejstwie bitów przez Dr. Dre, szczególnie jeżeli chodzi o album z 1992 roku, który jest uważany przez większość za pierwszy w stu procentach G-Funkowym materiał, to brzmienie obu Chroniców jest wybitne. Nasunął nam się temat G-Funku i sądzę, że jest to idealny przykład nurtu, w którym liryka schodzi na drugi plan. Nie jestem zbytnio obeznany w tym gatunku muzyki, ale wręcz pewny, że słuchając płyt typu ,,Vision Of A Dream” Vontela czy ,,Parlayin’” The D.E.E.P. przede wszystkim chodzi o klimatyczne brzmienie.

Maccaveli:
No tak, są podgatunki, które stawiają przede wszystkim na brzmienie. Ale trzeba się zastanowić, co tak naprawdę jest najważniejsze. Mam tu wypowiedź mojego ulubionego rapera na postawione mu przez dziennikarza pytanie „co jest ważniejsze, flow czy tekst”: http://www.youtube.com/watch?v=aJ2UwSL0_wk Trudno nie przyznać Royce’owi racji, bo ktoś może być nawet wybitnym lirykiem, ale jego skillsy na majku będą tak przerażające, że aż odechce się tego słuchać. Przykładem takiego rapera może być Proof, który pomimo swoich nieprzeciętnych umiejętności lirycznych, jeszcze przed śmiercią brzmiał jak trup. Natomiast ktoś, kto rapuje ciągle rapuje w temacie „money, hoes, guns”, ale za to z zajebistym flow, może być słuchany przez dużo większą grupę odbiorców. Co o tym sądzisz?

Pein: Racja. Są przypadki raperów, które można zaliczyć do skrajnych. Sądzę, że artystą, który ma świetne teksty, ale nie powalające flow jest Guru. Jednakże trudno jednoznacznie stwierdzić, co jest najważniejsze, ponieważ wiele zależy od różnych czynników. Zależy od tego, czego poszczególny słuchacz szuka w rapie, jaka jest jego znajomość angielskiego (sądzę, że to kluczowy element) oraz od miejsca, w którym się rapu słucha. ,,Dlaczego każdy ma się dołować, rap to też muzyka rozrywkowa” – tak zarapował kiedyś Tede i ja się z tym zgadzam w stu procentach. Poza tym pierwotnym założeniem tej muzyki miała być zabawa. Ja osobiście nie jestem wielkim fanem imprezowych brzmień i nie słucham takiego rapu praktycznie w ogóle, ale nie wyobrażam sobie, aby podczas imprezy czy też picia z koleżkami słuchać kawałków z powalającą liryką, a niezbyt czy w ogóle nie bujającymi bitami. Ważną kwestią jest to, że nie każdy raper jest dla każdego i na każdą okazję. Słuchanie Canibusa, Chino XL’a czy K-Rino, w których to liryka góruje nad innymi elementami rapowego rzemiosła, dla samego słuchania, to jak picie whisky wartej 300 złoty z colą – czysta profanacja.

Maccaveli: Ja w przeciwieństwie do Ciebie lubię rapową rozrywkę, ale zależy też co przez to rozumiemy. Bo takich pajaców jak Gucci Mane czy Łaka Flaka do tej kategorii nigdy bym nie zaliczył. Ale Trick Daddy’ego, Ludacrisa czy T.I’a zawsze chętnie posłucham. Problem leży gdzie indziej moim zdaniem. W stawianiu tego rozrywkowego rapu ponad zaangażowany rap z bardzo dobrą warstwą liryczną. Oczywiście, każdy słucha tego czego chce i jeśli ktoś chce słuchać Soulja Boy’a to nie można mu tego zabronić, tylko teraz pojawia się pytanie. Co jest bardziej wartościowe? Co jest obiektywnie trudniejsze do zrealizowania. Napisanie dobrego, głębokiego tekstu z mnóstwem metafor i porównań, czy zrobienie bujającego bangera, który kiwałby głowami nawet strażników angielskich.

Pein: Dla mnie także Gucci Mane i Łaka Flaka to poziom depresji. Muzyki Trick Daddy’ego ani Ludy w zasadzie nie znam, ale jestem pewny, że mają w repertuarze dobre imprezowe tracki. Z drugiej strony można znaleźć bujające kawałki raperów nie specjalizujących się w takiej stylistyce i nie pochodzących z Południa. ,,Get Stupid” od Mac Dre - http://www.youtube.com/watch?v=VHayYMdDUJY , a nawet tak skrajne rzeczy jak ,,Benzi Box” od DangerDoom - http://www.youtube.com/watch?v=ZM7yVtd32LQ czy ,,Killing Me Inside” od Sina - http://www.youtube.com/watch?v=RWq1dRu7J5U Wracając jednak do setna sprawy, a więc pytania czy zaangażowany numer jest bardziej wartościowy od bujającego? Wg mnie zdecydowanie tak. Nie chcę przez to powiedzieć, że powinno się zakazać nagrywania bangerów ani nie chcę powiedzieć, że bangery są prymitywne, ponieważ stanowią one urozmaicenie tego jakże przecież wszechstronnego gatunku muzycznego jakim jest rap. Jak już słusznie zauważyłeś, stworzenie ciekawego, zaangażowanego kawałka jest trudniejsze niż bujającego.

Maccaveli: Jeśli już jesteśmy w temacie tego, co jest bardziej wartościowe to miałem kiedyś dyskusję z fanami rapu z przekazem, którzy uważali braggadacio za bezwartościowy i do tego nieprawdziwy rap. Nie będę wypowiadał się na temat ilorazu inteligencji tych osobników, bo wystarczy puścić sobie wymienionych Big Daddy Kane’a czy Rakima, żeby zobaczyć czym jest prawdziwy rap. Ale tu nasuwa się inne pytanie, już jakby w wewnętrznej dyskusji na temat tekstów. Czy bragga jest naprawdę bezwartościowa? Jest to raczej pytanie retoryczne, bo wiadomo, że dominuje tam wyłącznie forma, wszystkie dwuznaczności, punche. Treść pozostaje jedna i ta sama: „jestem zajebisty” bądź „jestem lepszy od ciebie”. Ale od tego się zaczęło. Rzperzy w klubach walczyli na rymy, żeby pokazać, że to oni są mistrzami ceremonii. Dodatkowo wystarczy spojrzeć na mistrzów tego rzemiosła takich jak Chino XL, żeby zobaczyć, że to także wymaga niemałych skilli. Tylko, czy bragga stoi na równi z zaangażowanymi, głęboki tekstami, które nie dość że coś przekazują, to jeszcze ubrane są w genialne zabiegi liryczne?

Pein: Myślę, że pod czystym względem wartości artystycznej oraz trudności stworzenia braggadacio i głębokie teksty można postawić prawie na równi. A już na pewno są bliżej siebie niż każde z nich ma do imprezowych tekstów. Niektórzy ludzie mylnie sądzą, że łatwo jest zrobić numer z dobrym bragga. Stworzenie przechwałek także wymaga umiejętności, wiedzy i otwartości umysłu. Bardzo istotne są np. porównania. Jak raper używa bardzo szerokiej gamy porównań, co idealnie robi wspomniany wyżej Chino XL, to świadczy o jego kreatywności i umiejętnościach. Druga sprawa, uważam, że wkomponowanie technicznych zabiegów czy gier słów w braggadacio jest łatwiejsze niż w teksty, które mówią konkretnie o jakimś problemie. Nie chcę przez to dowieść banalności bragga, ale chcę powiedzieć, że ten styl rymowania ma to do siebie, że mimo że nie przekazuje ambitnych treści, łatwiej w niego wkomponować popisy liryczne, które pokazują siłę rapera, niż wkomponować je w zaangażowane treściowo kawałki. Dlatego też zarówno dobre numery bragga jak i dobre zaangażowane treściowo cenie tak samo, chociaż jasnym jest, że bardziej ambitne są te drugie.

Maccaveli: My możemy patrzeć na to tylko oczami ludzi, dla których teksty jednak coś znaczą. Choć ja już odszedłem od takiego ślepego patrzenia (dobry oksymoron) na teksty i zacząłem poznawać uroki innych elementów rapu to dalej uważam umiejętność ich pisania za podstawę dla każdego rapera. Dla mnie raper, który potrafi robić zajebiste bangery, a nie potrafi choć raz napisać tekstu z choćby prostym konceptem, nigdy nie będzie w czołówce. Myślę, że to wszechstronność tworzy najlepszych raperów. Popatrzmy np. na rabkingi ulubionych raperów naszych znajomych. Dominują tam przede wszystkim legendy a zdecydowana większość z nich miała umiejętności liryczne ponadprzeciętne. Czemu nazywa się Notoriousa najlepszym raperem w historii? Bo poza swoim flow potrafił napisać dosłownie wszystko. Oczywiście znajdą się ludzie, u których czołowe miejsca rankingów okupują Łaka Flaka, Guczi czy strażnik Ross, ale to są już chyba mocne odchyły od normy. I właśnie to pozwala nam sądzić, że to teksty są podstawą każdego projektu.

Pein: Zdecydowanie tak. Są jego fundamentem, ponieważ jak już się zna jakoś ten angielski i nawet jak się słucha rapera dla flow (które oczywiście musi posiadać), to nie jest możliwym, aby nie mieć kontaktu z tekstem czy też nie zwracać na niego w jakimś stopniu uwagi. Kiedyś naiwnie przyjmowałem za pewnik, że każdy, kto słucha amerykańskiego rapu zna angielski co najmniej dobrze. Teraz wiem, że tak nie jest. Oni mogą olać lirykę i tylko patrzeć na flow czy bit. Dla ludzi takich jak my, nie jest to do końca możliwe. Sądzę, że ciężko jest zdefiniować ogarniętego słuchacza, ale jestem pewny, że jedną z jego cech byłaby na pewno nie stawianie liryki na drugim planie. Jak już mówiliśmy, jest sporo kawałków czy numerów, gdzie tekst nie gra roli przewodniej, ale sądzę, że jednak jest jeszcze więcej rapu, gdzie liryka gra główną rolę, a już na pewno wśród tego rapu, który uznaje się za kanon. Poza tym, co to za słuchacz, któremu nie zależy chociażby w jakimś stopniu (bariera językowa, którą jednak można przełamywać) zrozumieć, o czym nawijają legendy na swoich klasycznych płytach czy też choćby jego ulubieni raperzy?

Maccaveli: Dokładnie, to chyba odróżnia ogarniętego słuchacza od takiego turysty, mógłbym rzec. Ogarnięty słuchacz zwróci uwagę na tekst choćby nie wiem co, a turysta to taki lamus, który usłyszał w MTV jakiś numer Eminema, 50 Centa (no discrepect to Em and Fifty) i pomyślał sobie „a będę słuchał tego i będę fajny”. I to jest kolejny problem, którego raczej nie będę opisywał, bo tu byłby potrzebny socjolog a nie felietonista. Pamiętasz naszą ostatnia rozkminę nad pewnym wersem? Jak próbowaliśmy spisać tekst ze słuchu? Jak myślisz ile osób teraz tak naprawdę wgłębia się w teksty, żeby rozszyfrować gry słowne, czy znakomite punche?

Pein: Pamiętam. Takie przypadki wśród słuchaczy zdarzają się bardzo rzadko. Ktoś mógłbym rzec, że takie rozkminianie i dochodzenie podchodzi pod obsesję, jednak to byłaby bzdura. To tylko świadczy, jak słuchaczowi zależy na zrozumieniu tekstu i jak bardzo interesuje go to, o czym raper zarapował, co konsekwentnie prowadzi do tego, że stawia sobie lirykę na piedestale. Sądzę, że zdecydowana większość nie zadaje sobie takiego trudu i słuchają na zasadzie ,,co wyłapię, to moje”. Jak znają dobrze angielski, to na pewno są w stanie zrozumieć mniej więcej o czym jest kawałek i są spełnieni. Ja, powiedzmy te 5 lat temu, kiedy nie mogę powiedzieć, że źle znałem angielski, ale na pewno gorzej niż teraz, nie czułem się spełniony na zasadzie słuchania ,,co wyłapię, to moje”. W 2006 roku praktycznie każdą płytę, której miałem okazję słuchać, słuchałem za pierwszym razem, mając teksty przed oczyma. Z uwagi, że wtedy wkraczałem pełną parą w amerykański rap i poznawałem kanon (chociaż nie powiem, bo kilku nołnejmów [oczywiście nie w znaczeniu obraźliwym] także zdarzało mi się słuchać typu C.O.S. czy Big Tone), nie miałem problemów, aby odnaleźć teksty w internecie i je śledzić.

Maccaveli: Ja wypełniam to o czym ty teraz mówisz w połowie. Płyty moich ulubionych raperów studiuję z tekstami przed oczami bardzo wnikliwie je analizując. Jak mi się jakiś numer spodoba potrafię katować go kilkanaście razy tylko po to, żeby usłyszeć jeszcze raz jedną genialną linijkę. Przyznaję, że innych raperów traktuję na zasadzie ,,co wyłapię, to moje”. Jak mi się płyta spodoba, to przechodzę do pełnej analizy. No i oczywiście, płyty które recenzuję też muszę wnikliwie analizować, bo wtedy bym się zbłaźnił przed samym sobą. Wielu jest takich, którzy uważają, że znają płytę na pamięć a tylko po kontekście płyty łapią o co chodzi w danych utworach. Chciałbym zauważyć jeszcze kolejną, chyba już ostatnią sprawę z mojej strony. Tak porównywaliśmy raperów lirycznych do tych, powiedzmy sobie, imprezowych. Tymi imprezowymi można się o wiele szybciej znudzić. Bo dobra, masz trzy zajebiste bangery, cztery, cały album, dwa. Ale jak ktoś całą karierę będzie robił praktycznie to samo, to może to przecież cholernie znużyć. Za to jeśli artysta tworzy ciągle coś nowego, nowe teksty, które trzeba rozkminić, będzie na pewno bardziej interesujący na przestrzeni całej kariery niż ten pierwszy.

Pein: Jednak, aby było jasne do końca, nie chciałem w żadnym stopniu skrytykować ludzi, którzy słuchają na zasadzie ,,co wyłapię, to moje”, bo sam przecież nie raz tak robiłem. W każdym razie staram się każdą płytę chociaż raz posłuchać w skupieniu, co oczywiście nie zawsze się udaje, ale to już inna kwestia. Wracając do tego o czym pisałeś, to jak najbardziej, dlatego jest dokładnie tak jak wspomniałeś wcześniej – wszechstronność jest niezwykle ważna. No ja będę już pomału zbliżał się do podsumowania tego, o czym pisaliśmy. Zacznę od odpowiedzi na pytanie zadane w temacie. Nie, liryka, biorąc pod uwagę wszystkie aspekty, nie schodzi na drugi plan. W muzyce jaką jest rap, a więc w muzyce, która jest zdecydowanie najbardziej bogata w treść liryczną ze wszystkich innych gatunków muzycznych, ta treść nie może być traktowana jako element drugoplanowy. O ile muzycznie rap czerpie z innych gatunków, to lirycznie jest to unikalny gatunek. Raperzy tworzą niesamowite koncepty, składają bardzo zaangażowane technicznie wersy, serwują przekaz chwytający za serce, co świadczy o sile rapu. Sądzę, że głównej sile, a bez liryki to nie byłoby możliwe, dlatego też jest aż tak ważna.

Maccaveli: Zgadzam się z ostateczną oceną, chociaż nie do końca. Wśród ogarniętych słuchaczy, zawsze, powtarzam zawsze liryka będzie na pierwszym planie, bo to fundament tej muzyki. Jest wiele podgatunków rapu po to, by każdy znalazł coś dla siebie. Mamy coś takiego w popie? Nie. No chyba, że dysonans między Michaelem Jacksonem a Lady Gagą jest różnicą podgatunkową. Ale wśród muzycznych turystów teksty nigdy nie będą takim czymś czym są dla nas. Żeby było jasne, nie chcę nazywać muzycznymi turystami ludzi, którzy słuchają rapu dla bitów, czy dla flow. Chociaż nie. Jeśli słuchasz rapu dla bitów to wypierdalaj słuchać instrumentali. Zrobisz sobie i nam ogromną przysługę.