sobota, 16 lipca 2011

Canibus - Lyrical Law (Recenzja)

Canibus to postać bardzo ciekawa. Nie dość, że paradoksalnie zepsuł sobie karierę przez wygrany beef z LL Cool J’em, nie dość, że ma rozdwojoną osobowość (pamiętamy o tobie Rip The Jacker) to jeszcze posiadając ogromne umiejętności dał radę stworzyć album będący pretendentem do tytułu największej wpadki w historii rapu. Aż szkoda, że taki raper jak on jest znany i szanowany tylko przez bardzo ogarniętych słuchaczy, którzy i tak czasem o nim zapominają.

Po dwóch bardzo dobrych płytach „For Whom The Beat Tolls” i „Melatonin Magik” Bis wydał album pod tytułem „C of Tranquility”. Do dziś uważałem go za średni i nijaki, ale po kolejnym przesłuchaniu zmieniłem zdanie. Miał kilka naprawdę bardzo dobrych numerów a do tego był to chyba najlepiej wyprodukowany album rapera od czasu genialnego pod tym względem „Rip The Jacker”. Oczywiście nie zawierał w sobie tego mroku „Melatonin Magik” ani złożoności „For Whom The Beat Tolls”, ale chyba za ostro go z początku oceniłem. Od dzisiaj uważam go za bardzo solidną pozycję, może nawet na miarę „Melatonin Magik”.

Jednak Canibus już przed premierą „C of Tranquility” zapowiedział wydanie dwóch albumów. Drugim jest recenzowany tutaj „Lyrical Law”, który swoją premierę miał w czerwcu tego roku. Bis jak widać bardzo dużo nagrywa, ponieważ jest to już jego trzeci album w przeciągu półtora roku. To zadziwiające patrząc na to, że ma przy tym czas na beefy z takimi osobistościami jak DJ Premier! Spawa zostało wyjaśniona i nie ma związku z płytą więc myślę, że nie obrazicie się jeśli tę okoliczność pominę. Na krótki opis innego beefu przyjdzie czas później.

„Lyrical Law” w większości opiera się na koncepcji tzw. „cypherów”. Wiecie, kiedyś jak raperzy nie mieli takiego dostępu do studia nagraniowego jak dzisiaj zbierali się w małych grupkach na ulicy i każdy z nich jechał po jednej zwrotce starając się wypaść jak najlepiej. Canibus postanowił przenieść to na swoją nową produkcję i praktycznie cały album stanowią utwory z gościnnymi występami. Zależnie od tego kto pojawił się na tracku, jego liryczna forma była inna. Raz słyszeliśmy rymy w bardziej bitewnej konwencji, by potem wgłębić się w bardziej filozoficzne zakamarki płyty.

Sam Canibus wypada bardzo dobrze. Z dwoma wyjątkami nie daje przyćmić swoim gościom a w większości przypadków był po prostu widocznie od nich lepszy. Jego zakres tematyczny zdawał się być taki sam, ale kolejna porcja metafor znowu sprawiała wrażenie, że słyszałem coś zupełnie innego niż przedtem. Od pewnego czasu, jak już pisałem w poprzedniej recenzji, Bis odsunął na drugi plan punchline’y, żeby bardziej poświęcić się innym narzędziom ze swojego szerokiego warsztatu. Najbardziej było to widać na poprzedniej płycie. Tutaj jest trochę więcej czysto bitewnych rymów, ale wciąż dominują skomplikowane metafory i porównania. Raper wciąż lubi wspomnieć o obcych, światowym spisku, ale jest tu tego typu treści o wiele, wiele mniej niż na wspominanej wielokrotnie „Melatonin Magik”.

Canibus (poza doborem bitów) zawsze był krytykowany przez maniaków luźnego, niezaangażowanego rapu za swój domniemany brak flow. Wszyscy jednak wiemy, że jest to tyko przykrywka, bo nie każdy ma odwagę powiedzieć „nie rozumiem jego tekstów”. Jednak od jakiegoś roku raper z numeru na numer naprawdę zaczyna brzmieć… Ciężko. Jego głos zawsze był gruby i chrypliwy, ale Bis przecież nie młodnieje. Daje nam to trochę trudny do zniesienia wokal, który niestety, będzie już tylko gorszy (chociaż to i tak lepiej niż by rapował jak na „C True Hollywood Stories”). Do flow można się oczywiście przeczepić, ale chyba nikt nie słucha Canibusa by usłyszeć przyśpieszenia na poziomie Tech N9ne’a.

Lista gości wygląda naprawdę imponująco i jest bardzo ważna dla albumu (o jego koncepcie wyżej). Wśród nich znaleźli się między innymi Chino XL (z którym raper miał sformować grupę, ale jakoś wieści na ten temat ucichły), Killah Priest, Born Sun, Planet Asia, Sean Price, Ras Kass, Copwyrite i… Royce Da 5’9”. Zaskoczeni? Ja też byłem gdy pierwszy raz zobaczyłem tracklistę. Okazało się, że Canibus usunął wyczekiwany diss na rapera z Detroit a zamiast tego umieścił wspólny kawałek nagrany jeszcze przed beefem, który zaczął się w 2009 kiedy to Bis zdissował Eminema a Royce odpowiedział mu w jednym ze swoich freestyle’i. Wracając do tematu. Goście prezentują się bardzo dobrze. Szczególne wrażenie zrobił na mnie Copywrite, który centralnie przyćmił gospodarza na jednym z utworów. Nawet genialna zwrotka Chino XL-a, z takimi wersami jak: „You'll never have a fly quote, nigga, you and I know/The best thing you'll ever write is a suicide note” wydawała się być przy tym średnia (na marginesie trzeba powiedzieć, że Chino zaczyna już bardzo ładnie płynąć po bicie).

Niestety nie znalazłem listy wszystkich producentów albumu, a na tej, którą znalazłem figurują kompletnie nieznane mi pseudonimy. Hypnotist? DJ Kru? Vherbal? Kim do cholery są ci kolesie? Ale czy to ważne? Ważne jest to że poradzili sobie bardzo dobrze. Canibus zawsze był krytykowany za zły dobór bitów, ale czy to jego wina, że jego budżet jest bardzo ograniczony przez wiadomą pozycję rapgrze? Mimo wszystko, uważam, że większość z tych uwag była niesłuszna (pomijając dwa-trzy naprawdę źle wyprodukowane albumy). Jednak od „Melatonin Magik” sytuacja zaczęła się zmieniać najlepsze i mamy 3 dobrze wyprodukowane albumy po sobie. Bity na „Lyrical Law” trzymają klimat, są odpowiednio dopasowane pod wykonawców + stoją na naprawdę dobrym poziomie technicznym. Chociaż moim zdaniem nie dorównują tym z „C of Tranquility”.

Cóż powiedzieć na koniec? Gospodarz w świetnej formie, na bardzo dobrych bitach, z dobrze prezentującymi się featuringami? Dostaliśmy po prostu bardzo dobry album, którym Canibus szturmem powrócił do mojej playlisty, na której ostatnio było go trochę mało. Dzięki tej płycie odkryłem też na nowo poprzednią, co akurat dla mnie jest wielkim plusem. Bis już od 2007 siedzi na lirycznym tronie i ani śmie z niego schodzić. Wiele osób (szczególnie psychofanów Eminema) czeka na jego potknięcie, którym ten album na pewno nie jest. Martwią mnie tylko pogłoski o tym, że na nowej, zapowiadanej płycie rapera „Rip The Jacker 2” nie będzie żadnego podkładu od ojca sukcesu poprzedniej części – Stoupe’a. Ale na to wścieknę się potem, gdy już zostanie to potwierdzone.

Ocena: +4 (Postanowiłem porzucić 10 stopniową skalę oceniania, bo za dużo było po prostu ocen w okolicach 8 i 9 i nie wiedziałem już jak te płyty porównywać ze sobą. Niedługo zrobie najprawdopodobniej listę wszystkich ocenionych płyt starą skalą i przekonwertuje je na nową. Zbliża się sierpień oraz daty premier aż czterech płyt na które czekam: „Succes Is Certain”, „The RICANstruction” (w końcu!), „The R.E.D. Album” oraz „The Carter IV”. Postaram się zrecenzować przynajmniej 3 albumy z wyżej wymienionych).

1 komentarz:

  1. Mnie osobiście płyta nie podpadła mocno do gustu, nie wiem może to przez to że miałem długą przerwę w słuchaniu Canibusa, a akurat w jego przypadku muszę tak jakby "wejść" w jego świat by jarać się nim w 100%. Płyta po dwóch odsłuchasz zasługuje co najwyżej u mnie na 3 w skali szkolnej.

    OdpowiedzUsuń