Wykrakałem. I jako kibicowi Nuggets wcale nie jest mi z tym dobrze. Gwoli wyjaśnienia – jakiś czas temu wdałem się w dyskusje w komentarzach na temat Carmelo Anthony’ego. Przedstawiłem tam opinię, którą przedstawiłem już w moim felietonie na jego temat. Główną myślą tego tekstu jak i moich tez było zdanie „Melo nie nadaje się na lidera i zespół tak naprawdę funkcjonuję dzięki Billupsowi”. Może nie zostałem zjedzony, ale większość komentujących nie zgadzała się z moją teorią. Oczywiście uważali, że bez Billupsa nie ma drużyny, ale jako mówili, że Melo jest teraz liderem, to myśleli, że zespół poradzi sobie z jego stratą (Chauncey’a) śpiewająco. No i co?

Jest zupełnie inaczej. I naprawdę z ciężkim sercem przychodzi mi o tym pisać i znowu powtarzać te same rzeczy, co wcześniej. Z tego, co się orientuje „Bryłki” bez Billupsa miały bilans 1-5. Faktem jest, że aż 4 z tych 6 meczów odbywały się na wyjedzie gdzie Nuggets nie są zbyt mocni nawet pełnym składem, ale przecież nie możemy tego usprawiedliwiać, biorąc pod uwagę to, że jedyny mecz wygraliśmy u siebie. Prawdę mówiąc nie sądziłem, że będzie aż tak tragicznie jak było.

Patrząc na „Bryłki” z tamtej serii spotkań nie mam nawet do czego ich porównać. Z Allenem Iversonem w składzie radzili sobie trochę lepiej, wcześniej z Andre Millerem także, a jeszcze wcześniejszych meczów nie oglądałem za wiele. Jednak z bilansów w tamtych sezonach wynika, że to właśnie do tamtego okresu można porównać tę grę Nuggets. Anthony aka domniemany lider, chociaż rzucał te 28 punktów na mecz, to niestety nie miało to żadnego wpływu na wynik. Widać wyraźnie, że Anthony bez pomocy partnerów nie zdziała nic, tak samo jak 3/4 dzisiejszych gwiazd. Strata Billupsa najbardziej uderzyła w dwa bardo ważne aspekty gry. Widzieliśmy tylko cień bardzo tej wcześniejszej, bardzo dobrej rotacji piłki po obwodzie oraz straciliśmy drugą opcję ofensywną. Wiem, Billups nie jest królem strzelców, ale jego umiejętność oceny sytuacji pozwala mu trafianie rzutów wtedy, kiedy jest to najważniejsze np. by zatrzymać serię przeciwnika. Anthony Carter, który już dawno powinien opuścić drużynę, nie radzi sobie tak naprawdę z niczym. Playmaker z niego żaden, z o rzutach to już nie wspomnę. Gdyby nie Ty Lawson, bylibyśmy w jeszcze większej dziurze niż jesteśmy. Nie mieliśmy też dobrze poukładanej gry na boisku, bo niestety takich zdolności nie ma nikt w drużynie oprócz Chauncey’a, nawet Georgie Karl. Ciekaw jestem, czy gdyby J.R. Smith nie miał dnia konia podczas meczu z Atlantą, reszta zespoły poradziłaby sobie z Jastrzębiami. No, ale nie będziemy gdybać.

I chociaż nie jestem zwolennikiem wychwalania Billupsa pod niebiosa, co już mówiłem wiele razy, to dopiero po jego stracie widać, co znaczy dla drużyny. Inna sprawa, że podczas meczu z Portland zagrał te 20 minut i też przegraliśmy, ale to i tak jest coś w rodzaju wyjątku od reguły, bo jeśli chcecie, żeby ktoś zdziałał grając 1/4 spotkania to bardzo proszę. Nie mogę jednak oprzeć się konkluzji, że jakaś poprawa gry była, ale to niestety nie wystarczyło. Bywa.

Ale patrzcie dalej. Nuggets po kilku dniach przerwy wygrali mecz z Utah Jazz nie dość, że bez Billupsa, to jeszcze bez Melo. I wcale nie chce wam powiedzieć, że zespół bez Carmelo zaczyna wygrywać, bo nie w tym rzecz. Rzecz w tym, że jak się chce, to się potrafi. Brak Melo, to brak pierwszej opcji ofensywnej, czyli brak kluczowego zawodnika w pewnych momentach. A to wszystko składa się na to, że zespół musi trochę dłużej pomyśleć zanim odda rzut, a tak piłka zawsze szła do Anthony’ego. Prawdą jest, że przeciwnik nie grał zbyt dobrze i gdyby trochę bardziej przycisnął w obronie i nie popełnił tylu strat w ataku mielibyśmy zupełnie inną sytuację, ale tak jak mówiłem, nie będę gdybać, bo ten mecz był wielkim sukcesem i cieszyłem się, że drużyna potrafi wygrać bez dwóch kluczowych zawodników.

Bez Anthony’ego i Billupsa w składzie (+ w jednym bez Andersena) Nuggets wygrali 3 z 4 spotkań, co jest naprawdę świetnym wynikiem i naprawdę, nigdy bym się tego nie spodziewał po tej fatalnej serii z Melo jako jedynym ważnym nazwiskiem. Nie wiem jak to się stało. Mówi się, że George Karl jest mistrzem motywacji. Dla mnie jest najwyżej mistrzem demotywacji albo biernej motywacji. Po powrocie Billupsa przegraliśmy mecz z Sacramento za sprawą game-winnera Tyreke’a Evansa, ale jakaś poprawa w grze była i to zrozumiałe, że drużyna musi się przestawić na inny sposób gry, tak jak świetne zrobiła to bez swoich najważniejszych zawodników.

I tutaj jeszcze raz muszę się powtórzyć. Carmelo Anthony nie zasługuje na MVP dopóki nie będzie kluczową postacią w drużynie. Lider objawia się w sytuacjach kryzysowych a kontuzja Billupsa pokazała, że Melo na pewno nim nie jest. Z całą sympatią do niego oczywiście, uważam go za bardzo dobrego gracza, który robi olbrzymie postępy, jest znakomitym strzelcem, ale nie dorósł jeszcze do liderowania. Faktem jest, że sprowadzenie solidnego back-up point guarda jak np. Earl Boykins mogłoby całkiem zmienić sytuację, bo Lawson po prostu jest jeszcze za młody a Carter no… Pozwolicie, że się nie wypowiem. Pozyskanie rozgrywającego rozwiązałoby połowę problemów a wtedy, może sytuacja by się zmieniła. A że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, widzę sytuację właśnie taką i na taką ją kreuję.

Felieton napisany dla: nuggets.probasket.pl