niedziela, 26 września 2010

Royce da 5'9" - Rock City (Recenzja)

Royce da 5’9” to oprócz Eminema, Proofa i JayDee jedna z najważniejszych postaci sceny Detroit. Przed wydaniem omawianego tutaj debiutu pt. „Rock City” znany był przede wszystkim z występów w duecie „Bad Meets Evil” z Eminemem. Jego kolega został zauważony przez Dr. Dre i zabrał Ryan’a ze sobą do LA. Royce zaczął pracować jako ghostwriter nad albumem „2001” (napisał m.in. „The Message”). Po gościnnym udziale na „Slim Shady LP” postanowił wyrwać się spod skrzydeł Aftermath i wydać swój debiutancki album.

Nie było to jednak takie proste. Royce bazując na kontaktach z Eminemem podpisał kontrakt z wytwórnią Tommy Boy Records. By maksymalnie skupić się na pracy nad swoim albumem zrezygnował z pozycji hype-mana na trasie promującej „Slim Shady LP”. Nagrał mnóstwo materiału, którego jednak Tommy Boy nie chciało wypuścić ze względu na małą ingerencję Eminema i Dr. Dre w projekt. Zirytowany Ryan zwrócił się o pomoc w wydaniu płyty do niezależnej, raczkującej jeszcze w wydawniczym biznesie wytwórni Koch Records, która razem z Game Recordings w końcu wydała krążek rapera 26 listopada 2002 roku jako „Rock City (Version 2.0).

Ja mam przed sobą trzecią wersję zatytułowaną „The Definitive Edition”. Jaka jest róznica między nimi? Pięć utworów. Wytwórnia, prawdopodobnie za zgodą Royce’a ucięła kilka kawałków przygotowanych na album. Żeby było jeszcze śmieszniej, pierwsza wersja, którą Royce wypuścił nieoficjalnie, była zupełnie inaczej okrojona niż druga i zawierała dwa tracki mniej. Przy oficjalnym wydawnictwie jednak, to wytwórni należy się wielki minus za wycięcie takich utworów jak „I’m The King”, „We’re Live (Danger)” czy „What Would You Do”. Dopiero w 2008 roku wytwórnia napędzana chęcią zysku wypuściła wersję trzecią. I to właśnie o niej będę mówił.

Na albumie słychać, że Royce jest jeszcze na etapie artystycznego rozwoju. Jednak już wtedy był jednym z najbardziej wszechstronnych raperów poprzedniej dekady. Mimo, że główną jego specjalizacją jest braggadacio ilość pomysłów na nią może zadziwić. Raz są to uliczne przechwalanki w stylu Big L’a „Off Parole”, raz trochę bitewnego rapu „I’m The King” a raz pokazanie umiejętności szybkiego płynięcia na bicie „Let’s Go”. Przede wszystkim to, że Royce stawiał bardziej na flow i technikę składania rymów, niż na mordercze punchline’y, uczyniło go jednym z najbardziej oryginalnych raperów tamtych czasów.

Utworów tematycznych może nie jest tak dużo jak na drugiej płycie rapera „Death Is Certain”, ale na pewno przebija pod tym względem inne jego solowe płyty. Co mogę wyróżnić? Na pierwszy ogień idzie kawałek „Life”, w którym Royce wciela się w swojego ojca przekazującego swojemu młodemu synowi (czyli sobie) życiowe prawdy i wskazówki dotyczące egzystencji na ziemi. Mówiąc o tym tracku nie można zapomnieć o genialnym refrenie Amerie, który jest coverem pierwszych wersów klasycznego utworu Barbra’y Streinsad „Woman In Love”. „Rock City” to charakterystyka Detroit oczami króla tego miasta. Najciekawszym jednak konceptem jest „My Friend”, w którym raper sprytnie manipuluje opisem i porównaniami, które pozwalają nam myśleć, że mówi po prostu o swoim ziomku. Dopiero pod koniec drugiej zwrotki orientujemy się, że mówi o swoim… Członku. Tak, Royce przez całą karierę będzie jednym z topowych raperów mówiących o swoich genitaliach.

Jest jeszcze jedna rzecz, która może rzucić się w uczy słuchaczom. Royce zdaje się mieć „kompleks Eminema”. O co chodzi? Już wyjaśniam. Raper w wielu miejscach zaznacza, żeby nie nazywano go „człowiekiem Eminema” czy porównywano jego umiejętności z umiejętnościami kolegi z Bad Meets Evil. Nie jestem psychologiem, ale wydaje mi się, że Ryan, który zawsze był w cieniu swojego przyjaciela, który osiągnął wielki komercyjny sukces, czuł się odstawiony na drugi plan, co będzie bardzo dobrze widoczne w pierwszych miesiącach beefu z D12.

Strona muzyczna projektu wypada różnie. Mamy tu takie perełki jak bit DJ’a Premiera do kawałka „Boom” czy podkład Ayatollah’i do utworu „Life”, ale usłyszymy też takie pomyłki jak zupełnie nieudany bit do najgorszego moim zdaniem tracka na płycie „You Can’t Touch Me”. Co ciekawe, zrobili go bardzo lubiani i szanowani przeze mnie kolesie z Trackamsters. Zdarza się. Całość warstwy muzycznej prezentuje się jednak dobrze, ponieważ lepsze strony potrafią przyćmić te gorsze, a nie na odwrót. Poza wymienionymi ludźmi, swoje podkłady dali m.in. 6th July i Red Spyda.

Krążek „Rock City” to bezsprzecznie obowiązkowa pozycja dla każdego fana rapu z okolic Detroit. Jest to też po prostu bardzo dobra płyta. Royce pokazał, że szanowany w podziemiu raper, może przenieść swoje talenty na wyższy level i tym samym zabłysnąć na głównej scenie. Magazyn The Source określił artystę w swojej recenzji „Kompletnym MC” i „Maszyną Dystrybucyjną Koch Records”. Takie słowa z wypowiedziane przez recenzenta tak szanowanego magazynu chyba musiały coś znaczyć.

Ocena: +8/10