czwartek, 28 stycznia 2010

Chino XL - Poison Pen (Recenzja)


Tak jak pisałem w poprzedniej recenzji, Chino XL, problemy z wydawaniem płyt miał od zawsze. Po ukazaniu się jego drugiej solowej płyty „I Told You So”, która nawiasem mówiąc przeszła raczej bez echa, znowu zrobiło się o nim cicho. Gdy już miał koncept na kolejny album, po raz kolejny odczuł trudy bycia niezależnym artystą. Po raz kolejny wytwórnie fonograficzne nie mogły porozumieć się z nim w sprawie wypuszczenia jego materiału . Zdesperowany Chino, we współpracy z Mr. Chociem wrzucił pod koniec 2005 roku wszystkie kawałki do internetu jako „Poison Pen: The Lost Tapes”. Miesiąc później niespodziewanie dostał ofertę kontraktu od mało znanego Activate Entertainment. Album pod tytułem „Poison Pen” został wydany w 2006 roku w limitowanej liczbie kopii z autografem artysty i drugim dyskiem dołączonym jako bonus.

Albumy wydawane w takim odstępie czasu pokazują jak bardzo dojrzewa artysta. Nie inaczej sprawa ma się z Chino. O ile przy okazji poprzedniej mieliśmy okazje zaobserwować zmianę z wyszczekanego szczeniaka, który wyśmiewa wszystko i wszystkich na około na trochę poważniejszego, ale dalej wyszczekanego mędrca z getta, to tutaj Derek pokazuje siebie z zupełnie innej strony. Nie jak wcześniej ze strony bezpardonowej maszyny do mordowania lirycznego, ale ze strony człowieka, który także ma uczucia i co najważniejsze, nie boi się o nich mówić.

Ostrych jak brzytwa punchy mamy tu o wiele mniej, na czym artysta cierpi niezmiernie, bo na tym tak naprawdę opierał się do tej pory jego rap. Lukę wypełniają liczne kawałki z większą głębią liryczną, takie, których nawet byśmy się nie spodziewali przechodząc prosto z „I Told You So” na „Poison Pen”. Ale nie możemy znowu przesadzać. Daleko mu przykładowo do rozważań na poziomie Mos Defa czy Taliba Kweli. Chino po prostu znalazł złoty środek pomiędzy mocnymi linijkami a głębszymi utworami. To czy mu to wyszło, to raczej kwestia gustu. A o gustach się nie dyskutuje, czyż nie?

O jaką różnorodność mi chodzi? Przykładów jest wiele. Niezwykle oryginalny i głęboki „Skin”, w którym autor przychodzi na sesję do swojego wyimaginowanego psychiatry i opowiada o swoim życiu i emocjach, z którymi nie może sobie poradzić. „Can’t Change Me” jest kawałkiem, którego nie boję się obwołać mianem drugiej części znanego z pierwszej płyty utworu „Kreep”. Jest to o wiele lepsza i łatwiejsza do zrozumienia wersja poprzednika, w której artysta tłumaczy swojej byłej dziewczynie dlaczego od niej odszedł i przy tej okazji wyrzuca z siebie wszystkie pretensje skierowane w jej stronę. Ostatni wers tego kawałka naprawdę pozostaje w pamięci na długo. „B-Boy/Gangsta” to opowieść o sobie jako o chłopaku, który stał się raperem i pewnego rodzaju interwencja na bieżące wydarzenia: „Nelly dissing KRS-One? We gotta stop him! What's next, Beyonce battling Rakim?”. Nie mogę w tym miejscu nie wspomnieć o genialnym „Wordsmith”, który jest w moim prywatnym odczuciu najlepszym kawałkiem zawierającym tak dużą ilość gier słownych. To co Chino wyrabia tutaj z sylabami, jest po prostu nieprawdopodobne.

Stare, dobre braggdacio dalej wychodzi tutaj Chino bardzo dobrze, a wręcz świetnie. Chociaż kawałków podchodzących stricte pod ten styl jest o wiele mniej niż wcześniej, to i tak słyszymy tę werwę i dostrzegamy niezwykłe umiejętności rapera, do tworzenia wbijających w fotel linijek. Znajdziemy tutaj takie kąski jak „Even If It Kills Me”, „Messiah”, w którym artysta nawiązuje do wspomnianych już problemów wydawniczych: „The record business is all luck, I go to a whorehouse for a good deal and get a record deal to get fucked” czy też “What You Lookin’ At”, chyba najmocniejszy z wymienionych. Oprócz tego mamy nawet kawałki, które przez stylistykę bitu, można określić jako bangery. Mowa tu o “Don’t Fail Me Now” i “All I Wanna Do... (Bout Nuthin')”. Wszystko to połączone jest bardzo dobrze, a dodatkowo jako bonus dostajemy znany z poprzedniego albumu kawałek "Nunca", który prawdę mówiąc bardziej pasuje do tego albumu, niż do poprzedniego.

Jest też, pewien żenujący fakt, na którego trop wpadłem dopiero kończąc tę recenzję. Wiele razy słyszałem o cenzurowaniu słów „Jezus” czy „Bóg”, gdy padały one w nieodpowiednim lub też kontrowersyjnym kontekście. Czemu o tym wspominam? Bo niestety na tej płycie też znajdziemy syndrom fałszywej poprawności religijnej. Ostatecznie mogę zrozumieć Prodigy'ego, który ukrył wersy dissujące dwie pierwsze osoby Trójcy Świętej w kawałku „Pearly Gates”. Ale Chino XL, ten sam człowiek, który nazywa się lirycznym Jezusem i Mesjaszem? Jest to dla mnie kompletnie niezrozumiałe, a z drugiej trochę śmieszne. Chodzi tutaj oczywiście o ocenzurowanie słowa „Jesus” w wersie „Gimme a time machine, a bottle of crack in Jesus manger”. Jeśli sami chcecie to sprawdzić, przesłuchajcie wersję kawałka „Messiah” z mixtape’u „Lyrical Messiah” i porównajcie do tej zamieszczonej na albumie.

Warstwa muzyczna to bardzo udana mieszanka dwóch stylów poprzednich płyt. Z jednej strony mamy mroczne, samplowane bity, a z drugiej nowoczesne, elektroniczne i zachęcające do bansowania w ich rytm. Nie mogę tu oczywiście zapomnieć o przepięknych podkładach opartych na samplach z muzyki klasycznej, czyli wspomnianych już wyżej „Even If It Kills Me”, „Messiah” oraz „Wordsmith”. Za produkcję odpowiadają znani z poprzednich płyt Bird i Carlos Bess jak i zupełnie nowi producenci w otoczeniu Chino tacy jak N Kredible, Bill Bilion a także Proof, który udzielił się na płycie także jako raper a z którym Portorykańczyk szybko się zaprzyjaźnił a potem zmuszony był opłakiwać jego śmierć.

Jak więc się prezentuje ostatnia jak do tej pory, solowa płyta Chino? Bardzo dobrze, wciąż jest to jeden z czołowych raperów na wschodzie a tutaj pokazał się z trochę innej strony niż poprzednio. Prawda jest jednak taka, że mimo iż niektóre kawałki zmuszają do refleksji i są jakąś nowością w stosunku do poprzednich płyt, to nie są one aż tak genialne żeby ratować spadającą ilość tego z czego jest znany – mocnych punchy. Jednak to wszystko razem tworzy bardzo ciekawą kompozycję a pocieszeniem dla tęskniących za jego dawnym stylem są single z nowej płyty, zwiastujące powrót do korzeni.

Ocena: +8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz