wtorek, 26 stycznia 2010

Chino XL - I Told You So (Recenzja)


Po wydaniu „Here To Save You All” Chino wdał się w słynny beef z Tupaciem, puścił w obieg dwa single, nagrał kilka gościnnych zwrotek i raz za razem prezentował swoje umiejętności freestyle’u w przeróżnych radiostacjach. W 2001 roku po pięciu latach od debiutu wydał swoją kolejną, drugą już płytę pod tytułem „I Told You So”. Czy linijka “I ain't made a record in three years and that's why you rich” ma na celu uświadomienie nam tego, że latynoski raper nie ma zamiaru ani trochę spuścić z tonu i po raz kolejny musimy przygotować się na najazd na przemysł muzyczny? Jak najbardziej tak.

Omawiana płyta ujrzała światło dzienne w listopadzie 2001 roku, kiedy to Portorykańczyk znalazł wreszcie wytwórnie, która zgodziła się wydać krążek. Chino przez całą swoją karierę miał z tym kłopoty, więc na wydaniu tego albumu jego problemy się nie skończyły, ale o szczegółach opowiem przy okazji następnej recenzji. Warto wiedzieć tylko tyle, że Metro Records nie sprostało nawet prostemu zadaniu ułożenia tracklisty na okładce, a o promocji już w ogóle nie wspominając. Derek Barbosa opuścił wytwórnię szybciej niż do niej wstąpił.

Pierwsze, co rzuca się w uszy to podkłady. Zwykle nie zaczynam omawiania płyty od warstwy muzycznej, ale tym razem zrobię wyjątek. Jak dobrze pamiętamy, debiut rapera brzmiał jak większość albumów ze wschodu. Surowe, brudne bity, z wieloma samplami, które budowały całą otoczkę mroku i przekazu, jaki stał za tytułowym zdaniem. „I Told You So” utrzymane jest w zupełnie innym stylu. Podkłady są nowoczesne, czasem nawet ocierające się o elektronikę i o dziwo Chino bardzo dobrze się w nich odnalazł. Oczywiście jest kilka wyjątków od reguły, kilka kawałków przypominających klimatem pierwszą płytę, ale są to pojedyncze numery, które bardziej uatrakcyjniają album niż burzą jego kompozycję. Produkcją płyty zajął się w większości Nick Wiz a wśród pozostałych producentów wymienieni są m.in. J Dilla i Carlos Bess.

Przechodząc do samego Portorykańczyka – jak można było się spodziewać, ponownie słyszymy tutaj tego samego ostrego, wypełnionego samouwielbieniem rapera, który wypycha tracki inteligentnymi punchline’ami tak jak nikt inny. Trzeba przyznać, że nowe bity dały mu trochę większe możliwości i chociaż jego flow dalej kuleje, to podkłady pozwalają mu lepiej kłaść nacisk na ważne linijki i wlać w nawijkę więcej emocji. Na poprzedniej płycie artysta rapował raczej monotonnie (poza paroma wyjątkami). O ile punchy jest od groma, to Chino zminimalizował tu używanie tzw. kondensacji znaczeniowych wplecionych w porównania, co trochę obniża ocenę lirycznych dokonań.

Podnosi ją z powrotem większa różnorodność utworów. Oprócz typowego braggadacio, które znów dominuje płytę, mamy kilka odstających od tego stylu utworów a mianowicie: „Sorry” gdzie autor prowadzi swoistą konwersację ze swoją byłą dziewczyną (której rolę odgrywa Shaunta) i rozprawia na temat ich związku, „Chianardo Di Caprio”, w którym przedstawia się jako wyrafinowanego kobieciarza przy okazji nawiązując do klasycznej linijki Big Puna i trochę ją modyfikując: „Cos I’m a playa plus i fuck a lot” czy też „Be Here” gdzie pokazuje całkiem niezłe umiejętności storytellingu opowiadając o romansie z dużo starszą kobietą, która dała mu możliwość wydania pierwszych albumów.

Nie znajdziemy tutaj także znanych z poprzedniego albumu drwin z gwiazd show biznesu. Oczywiście, kilka porównań z nimi w roli głównej występuje, ale nie jest to nawet kropla w morzu, którym była pierwsza płyta. Sam Chino mówił w wywiadzie, że nieco wydoroślał i wyśmiewanie znanych nazwisk na „Here To Save You All” było w pewnym sensie zabiegiem promocyjnym. Zamiast tego, znajdziemy tutaj bardzo pomysłowe refreny, w których Portorykański raper czasem nawet uraczy nas śpiewem. Płytę dopełniają skity, które prezentują różny poziom. Wyróżnić mogę humorystyczny „Chinophone Part II”.

Na tym albumie po raz pierwszy poznajemy zapęd Chino do tworzenia licznych follow upów do swoich freestyle’i. Nie ma w tym nic złego, bo każdy, kto miałby takie umiejętności nawijania na wolno jak Chino, też z pewnością by to robił. Przykładami mogą tu być linijki: „these niggas couldn't be stars if they were thrown by Chinese ninjas” i „Rips fully laced like Madonna wardrobe in the '80s”, które padły w sławnym freestyle’u atakującym Tupaca Shakura oraz „battlin Chino is like Africa: yeah niggaz talk about it but they don't really wanna go there”, które mogliśmy usłyszeć w bitwie z Crooked I’em. Gdybym bardziej wgłębił się w jego bitwy pewnie znalazłbym więcej przykładów. Ale tak jak mówię – nie jest to nic złego, przynajmniej w moim mniemaniu.

“I Told You So” jest albumem bardzo dobrym i pokazuje, że Chino ani trochę nie spuścił z tonu i wciąż potrafi być krwiożercą bestią, której zabójczą bronią są punchline’y. Płyta jest utrzymana w zupełnie innym klimacie, co dla niektórych może być wadą a dla niektórych wprost przeciwnie, bo jako całość jest lepiej wyprodukowana niż debiut rapera. W tekstach otrzymujemy to samo, co wcześniej, ale w trochę mniejszej ilości. I to chyba to spowodowało, że ocena jest nieco niższa niż ocena debiutu.

Ocena: -9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz