niedziela, 19 lutego 2012

VNM - Etenszyn: Drimz Kamyn Tru (Recenzja)

VNM to raper, który spełnił marzenie o sławie każdego podziemnego MC. Przez 10 lat w undergroundzie nagrał 9 płyt niejednokrotnie zniechęcając się do tego co robi, nie mogąc przebić się do większego grona odbiorców oraz nie czerpiąc z pasji która pochłaniała mu najwięcej czasu profitów. Po genialnym „Na Szlaku Po Czek” wydanym w 2007 roku zawiesił na chwilę swoją karierę, z zamiarem jej zakończenia, ale okazało się, że po prostu nie mógł (kompleks Jay’a-Z). Wydał kolejny podziemny krążek i w końcu wypłynął na powierzchnię za sprawą Sokoła, który interesował się karierą utalentowanego rapera już kilka lat wcześniej.

Pierwszym oficjalnym krążkiem VNMa było wydane w Prosto „De Nekst Best”, które miało zaprezentować szerokie spektrum umiejętności artysty z Elbląga. Znajdowały się na nim storytellingi, utwory bardziej refleksyjne, jakieś dubstepowe eksperymenty i kilka średnio udanych bragg. Na tym albumie Venom miał jednak poruszyć bardziej osobiste tematy. Zainspirowany J. Cole’em i Drake’em zaczął nawet podśpiewywać refreny i niektóre zwrotki, ale co o tym sądzę przeczytacie później. „Etenszyn: Drimz Kamyn Tru” ma premierę dopiero 20 lutego, ale jako że sam raper zachęcał do ściągnięcia płyty i obadania jej już teraz. recenzję puszczam na dzień przed premierą.

Jak Fał mówił tak też zrobił. Warstwa tekstowa jest bardzo różnorodna i skupia się przede wszystkim na osobistych przeżyciach rapera ujętych nieraz w bardzo ciekawą formę. Pierwszym takim utworem, który od razu zapadł mi w pamięć było „Potrzebuję”. VNM opowiada tam o swojej miłości do muzyki, która jest dla niego czynnikiem niezbędnym do życia. Każdy prawdziwy fan rapu może się z tym numerem utożsamiać. Kolejnym ciekawym kawałkiem jest singlowy „Na Weekend”, w którym to podczas weekendu spędzonego samotnie w domu raper porusza wiele egzystencjalnych spraw i problemów. „Choćbym Miał Zostać Sam” to gloryfikacja prowadzonego stylu życia i pokazanie zadowolenia jakie z niego czerpie mimo, że wielu osobom takie coś się nie podoba. „Non Stop” to melancholijne rozliczenie się z rzeczywistością, „Zrobią To Za Mnie” to opis spełniania marzeń podziemnego rapera, poprzez poznawanie i zbieranie propsów od doświadczonych MC, którzy kiedyś dla niego byli wzorem a „Piątek” jest historią pewnej bardzo ciekawej piątkowej nocy. Następnym rzucającym się w uszy pomysłem jest ukazanie końca dwóch różnych związków z perspektywy mężczyzny i kobiety w „Nigdy Więcej”. Śmierdzi to na kilometr J. Cole’m, który miał bardzo podobny, niemal identyczny patent w „Lost Ones”. Mimo wszystko wykonanie i nieco różniące się sytuacje w opowieściach idą na plus VNMa.

Brakuje mi jednak trochę Venoma jarającego się punchami Papoose’a i tworzącego jedne z najlepszych gier słownych w Polsce. Wiem, że już od „Niuskulu” zaczął od tego odchodzić, ale co ma powiedzieć największy fan punchy w Polsce. Na płycie znajdziemy tylko jedną braggę z prawdziwego zdarzenia „Supernova”, która jednak nie powala. Na szczęście gdy z nim kiedyś rozmawiałem obiecał zrobić jeszcze track w konwencji bitewnej więc fani tegoż stylu mogą liczyć choć na jeden numer w stylistyce NSPC.

Technika zawsze była największym atutem VNMa. Już na swoich pierwszych płytach pakował on wiele podwójnych w teksty i choć często brzmiały jakby próbował je wcisnąć na siłę, to zgodnie z hasłem „praktyka czyni mistrza” z każdą płytą zaczynało to brzmieć lepiej i teraz już w ogóle tego nie słychać. Raper stara się pisać bardzo skomplikowane struktury rymów, tłumacząc to szacunkiem do słuchacza „Nie nawija Wiz Khalifa tu / Takich tekstów nie pisze się w pół godziny po czterech piwach i splifach dwóch”. Flow to kolejny wielki plus rapera. O ile można powiedzieć, że na projektach swojego starego składu 834 to eksperymentalne jak na polskie warunki płynięcie po bicie często powodowało że z niego wypadał, to w 2007 roku ta maniera całkowicie znikła a teraz Fał jest coraz bliżej perfekcji. Obok Mesa jest to najlepsze flow w Polsce, hands down.

No właśnie a jak jest z tym śpiewem? Średnio. Jako, że na „De Nekst Best” był tylko jeden śpiewany refren, był on fajnym, miłym dodatkiem. Mam wrażenie że na tej płycie jest go odrobinę za dużo a jego poziom jest bardzo średni. W niektórych numerach nawet fajnie się go słucha, ale w niektórych jest cholernie męczący. Najbardziej spodobała mi się oczywista kopia Eminema w refrenie „Nigdy Więcej”. Ależ znowu, z tą kopią lekko przesadzam, co nie znaczy, że nie uznaję nowej zajawki VNMa. Jak nauczy się śpiewać (bo do tego, że nie umie sam się przyznaje) pewnie będę się tym jarał. Teraz, nie bardzo.

Warstwa muzyczna nawet jeszcze bardziej niż podśpiewywanie przywołuje skojarzenia związanie z idolami Fała ze Stanów. Nie jest to oczywiście nic złego. Za produkcję odpowiedzialni są: młody talent SoDrumatic, dwóch gości z Niemiec - 7inch i Drumkidz oraz dobrze znany wszystkim słuchaczom Matheo. Beatmakerzy stworzyli ciekawe tło dla rapu VNMa, ale nie są do podkłady, które na długo zostają w pamięci. Doliczyłbym się może trzech ponadprzeciętnych. A może to po prostu nie moje klimaty? Tak jak już mówiłem raper poradził sobie z nimi znakomicie i mimo wszystko swoim zamysłem wprowadził mnóstwo świeżości na polskie podwórko.

Od początku wiedziałem, że od VNMa nie można spodziewać się niewypału. Wiedziałem, że dostanę jednego z kandydatów do płyty roku w Polsce. I nie myliłem się. Dostałem jednak płytę gorszą niż „Na Szlaku Po Czek” i gorszą niż „Niuskul Mixtape 2009”. Płytę, która bez problemu przebiła oficjalny debiut „De Nekst Best” i pokazała, że „kompleks drugiej płyty” rapera z Elbląga nie dotyczy. Co w sumie nie było trudnym zadaniem skoro mainstreamowy debiut nie mógł się równać poprzednim solowym produkcjom. Dostałem album bardzo osobisty oraz bardzo różnorodny lirycznie i muzycznie. Polska scena za to dostała powiew świeżości, który był jej bardzo potrzebny. Aż jestem bardzo ciekaw co Venom wykombinuje na następnej płycie, skoro zgodnie z zapowiedzią, ciągle będzie robił nowe rzeczy.

Ocena: -5 (Skala PL)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz