środa, 30 grudnia 2009

Top 10 albumów 2009 roku

Rok 2009 był bardzo mocnym, jeśli chodzi o mainstreamowe pozycje, które było dane nam usłyszeć. Przyznam szczerze, że nie sprawdzałem zbyt wiele czysto podziemnych produkcji, ale nie jest to chyba jakaś wielka strata (a może jest?) po tym co pokazali nam artyści z głównej sceny. Oczywiście, był to też rok moich osobistych rozczarowań. Spice 1 nie wydał swojego długo zapowiadanego krążka, Chino XL także, a myślę, że te pozycje jeszcze bardziej umocniłyby ten rok w porównaniu do poprzednich. No nic, oto moje Top 10 albumów wydanych w 2009 roku. Oczywiście starałem się napisać to obiektywnie, ale wiadomo, zawsze jakaś sympatia, czy też uprzedzenie przyczyniła się do takiego a nie innego stanu rzeczy.

1. Chali 2na – Fish Outta Water (9/10)

O tym albumie mówiło się odkąd zacząłem słuchać rapu. Premiera przekładana była wiele razy, Chali wypuścił w międzyczasie mixtape „Fish Market” by w końcu podać, że płyta ukaże się w lipcu 2009 roku. Prawdę mówiąc, nie czekałem z zapartym tchem na ten album, ale od razu po jego odpaleniu czułem, że będzie to solidna pozycja. Nie pomyliłem się. Nie od dziś jest wiadomo, że Chali jest posiadaczem jednego z najoryginalniejszych, basowych głosów oraz porażającej techniki sklejania rymów. Na tym albumie pokazał wszystko to, co ma najlepszego. I choć pytając znajomych, nikt nie podał tego albumu w swoim Top 10 i ten wybór może wydać się nieco kontrowersyjny, to uważam, że ta dopracowana pod każdym względem płyta zasługuje w 100% na pierwsze miejsce na tej liście.

2. Tech N9ne – K.O.D. (King of Darkness) (-9/10)

Druga płyta wydana z pod znaku Tecca Niny w tym roku, okazała się jeszcze lepsza od poprzedniej, co w pierwszej chwili wydawało mi się niemożliwe. Tytułowy król ciemności, pokazał, że można z każdą płytą stawać się lepszym i za każdym razem pokazywać, co innego. Krążek od pierwszego do ostatniego utworu trzyma bardzo wysoki poziom a gospodarz jak zresztą zwykle znakomicie płynie po bicie, co stało się już jego cechą rozpoznawczą. Mamy tutaj śladowe ilości horrocore’u, trochę humorystycznych akcentów a także bardzo dobry storytelling w kilku kawałkach. Gościnnie na krążku udzielili się m.in. Brotha Lynch Hung oraz Three Six Mafia. Niedokończona recenzja mota się gdzieś na moim dysku i może niedługo ją dokończę i opublikuję.

3. Mos Def - The Ecstatic (-9/10)

Płytę usłyszałem stosunkowo niedawno, zachęcony przez mojego dobrego znajomego. I cieszę się niezmiernie, że mi ją polecił, bo gdybym jej nie usłyszał, byłoby to naprawdę dużą stratą dla mnie i moich uszu. Mos Def już dawno pokazał się ze strony znakomitego tekściarza, jednego z najlepszych reprezentantów True Schoolu i człowieka, który posiada duży zasób wiedzy w wielu dziedzinach i umie o tym w świetnym stylu nawinąć. Płyta oprawiona jest w bardzo dobrze dobrane bity a nieliczni goście dorównują poziomem gospodarzowi a nawet go przerastają (Slick Rick). Ricky potwierdził, że wciąż jest jednym z najlepszych (jeśli nie najlepszym) storytellerem w tej grze i naprawdę żałuję, że nie nagrywa nowych projektów.

4. Tech N9ne – Sickology 101 (+8/10)

O tym albumie szerzej rozpisałem się w mojej recenzji, którą możecie przeczytać tutaj. Co można, więc powiedzieć w skrócie? Trzeba mieć bardzo dużo talentu i ogromne umiejętności żeby wydać dwie płyty na bardzo wysokim poziomie w ciągu zaledwie sześciu miesięcy. Album dostałby ode mnie taką samą ocenę jak „K.O.D.” jednak mankament o którym pisałem, czyli masa gości, którzy spychają N9ne’a na drugi plan, oraz przeciętne wykonanie ich zwrotek plasuje ten album troszkę niżej niż następną produkcję rapera z Kansas City. Notę końcową daję inną niż w recenzji, ponieważ po przemyśleniu i porównaniu tych albumów, doszedłem do wniosku że taka właśnie ocena jest adekwatna.

5. Raekwon – Only Built 4 Cuban Linx 2 (+8/10)

Na tę płytę czekali wszyscy (włącznie ze mną) fani rapu ze wschodniego wybrzeża oraz jego podgatunku tzw. mafioso rapu. I chociaż Rae trochę przystopował tutaj z porównaniami do mafijnego świata, to wciąż czuć tę ikrę, której uświadczyliśmy w pierwszej części sagi i wciąż artysta pokazuje się jako jeden z najlepszych w tejże dziedzinie. W przeciwieństwie do debiutu rapera, ten album nie jest wyprodukowany w całości przez RZA, ale producenci znakomicie odwzorowali klimat, za co należy im się duży plus. Do tego dodać znakomite występy gościnne i mamy krążek godny klasyka wydanego 14 lat temu.

6. Jay-Z – Blueprint 3 (8/10)

Trzecia część „Blueprintów” spotkała się z bardzo odchylonymi od siebie ocenami recenzentów. Według niektórych jest to bardzo dobra pozycja, a inni uważają album za produkcję kompletnie nie na poziomie nowojorskiego rapera. Jakie jest moje zdanie na ten temat? Jest to solidny album, bardzo dopracowany szczególnie pod względem lirycznym i chociaż nie może się równać ostatniej płycie rapera „Amiercan Gangster” to w tym kryterium i tak jest bardzo dobrze. Jigga w celu urozmaicenia doznań (i pewnie też w celu większego zarobku) zaprosił wiele gwiazd z poza przemysłu hip hopowego i efekty tego są całkiem niezłe. Można tu przywołać Alicie Keys, która zaśpiewała jeden z najlepszych refrenów w 2009 roku.

7. Rakim – The Seventh Seal (8/10)

Allah mikrofonu po 10 latach nieobecności powraca z nowym albumem i jak zwykle nie zawodzi. Rakim, jak na artystę, który zrewolucjonizował hip hop przystało, po raz kolejny zajechał tekstami pierwszej klasy, które na długo zapadną w pamięć wszystkim tym, którzy je słyszeli. O ile, do tekstów nie można się przyczepić, to do innych sfer jak najbardziej. Po pierwsze, warstwa muzyczna jest bardzo przeciętna i choć nie wymagam tutaj najwyższej jakości bitów od DJa Premiera, to naprawdę, Rakim mógłby postarać się o lepsze tło dla swoich lirycznych wyczynów. Drugą i ostatnią większą wadą są śpiewane refreny. I chociaż lubię takowych posłuchać, to tylko w umiarkowanej ilości i z bardzo dobrym wykonaniem. Tutaj mamy zupełnie co innego. Duża ilość, słaba jakość. Gdyby nie te dwa mankamenty, płyta w moich oczach stałaby się takim klasykiem jak „The 18th Letter” i „The Master”.

8. Eminem – Relapse (8/10)

Co tu dużo mówić, bardzo udany powrót jednego z najbardziej rozpoznawanych raperów w naszym kraju. O dziwo, po swoim najgorszych krążku, Eminem wydał album, który lirycznie plasuje się na poziomie jego najlepszych płyt (Slim Shady LP, Marshall Mathers LP). Nie ma tu za dużo tej błazenady, której nie lubię, są za to ciekawe, bardzo dobrze sklejone teksty, na ciekawych patentach. Minusem mogą być bity Doktora Dre, który dał tutaj strasznie monotonne i plastikowe podkłady, jakby zupełnie nie na jego poziomie. Suma summarum, bardzo dobra płyta, która była bardzo potrzebna Eminemowi, żeby co nieco niektórym udowodnić.

9. Cormega – Born And Raised (8/10)

Znany ze swoich ulicznych opowieści Cormega wydał w tym roku nową płytę. Nie ma co się oszukiwać, artysta chyba już nigdy nie osiągnie poziomu ze swoich pierwszych dwóch płyt, co nie znaczy, że ta, była zła. Wręcz przeciwnie. Była to jedna z najlepszych ulicznych produkcji tego roku. Mega, który przyzwyczaił nas do swoich świetnych opisów otaczającego go świata, po raz kolejny nie zawiódł i dostarczył nam porcje świeżych, ubranych w znakomite flow gospodarza, tracków prosto z Queensbridge. Warto tu wspomnieć o kawałku "Mega Fresh X”, na którym udziela się cała śmietanka raperów w tym Big Daddy Kane i KRS-One. Powiew brudnej świeżości z QB w najlepszym wykonaniu.

10. Slaughterhouse – Slaughterhouse (-8/10)

Na płytę tej super-grupy czekałem chyba od momentu, w którym zacząłem jarać się twórczością Joella Ortiza. Czy warto było czekać? Na pewno, bo jest to bardzo ciekawa produkcja. Mieszanka styli Crooked I’a, Joe Buddena, Royce’a Da 5’9” i wspomnianego wcześniej Joella Ortiza stworzyła świetny klimat, jednak przyczepić się można do paru rzeczy. Po pierwsze, chłopaki nie wykorzystali potencjału ukrytego w tworze nazwanym Slaughterhouse, przez co czujemy pewien niedosyt po przesłuchaniu albumu. Po drugie, Joe Budden znacznie odstaje poziomem od reszty i naprawdę, gdyby zastąpili go kimś o trochę lepszych umiejętnościach czysto raperskich byłoby znacznie lepiej. Myślę jednak, że i tak dostaliśmy tykającą bombę, która tylko czeka żeby wybuchnąć w naszych głośnikach.

Piątka poza dziesiątką: 50 Cent – Before I Self Destruct, Mobb Deep – The Safe Is Cracked, DJ Quik & Kurupt – Blaqkout, Havoc – Hidden Files, Rick Ross – Deeper Than Rap

Na koniec chcę zaznaczyć, że kilku produkcji po prostu nie słyszałem, a przecież nie dodam ich do rankingu tylko dlatego, że zgarnęły dobre oceny i mają świetne opinie. Może, gdy uda mi się posłuchać ich po nowym roku, zrobię jakąś erratę do notowania i jeśli okażą się takie dobre, na jakie je się kreuje, pozmieniam co nieco. Na razie, publikuję tę dziesiątkę jako moim zdaniem najlepsze płyty 2009 roku. Pozostaje mieć nadzieje, że następne lata będą tak wypchane dobrymi produkcjami jak ten.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz