Pierwsza piątka:
Steve Nash – Tutaj nie miałem zbytnio wątpliwości, ale gdy już uplasowałem nazwisko Kanadyjczyka jako najlepszego rozgrywającego dekady zacząłem zastanawiać się, czy na pewno gość bez pierścienia zasługuje na to miano bardziej niż np. Tony Parker, który nie dość, że wygrał trzy pierścienie, to był też MVP finałów. Nie oszukujmy się jednak, to Steve przez ten czas pokazał się jako lider z krwi i kości, znakomity playmaker, też przez wzgląd na statystyki, chociaż one tu wszystkiego nie oddają. Fakt, że nie ma pierścienia chyba nie jest aż tak ważny przy (jedynym) dwukrotnym MVP dekady, bo Parker, choć miał ma 3 pierścienie i był ważną częścią zespołu, to nie niósł aż tyle na swoich barkach, co Nash i za to przyznaję mu tę pozycję.
Kobe Bryant – Kolejna pozycja i kolejny zawodnik, który był na niej bezkonkurencyjny. Czterokrotny mistrz NBA, MVP sezonu 08-09, dwukrotny król strzelców i po odejściu Shaqa z Lakers, lider w pełnym tego słowa znaczeniu oraz mentor dla młodszych zawodników. Jeden z najbardziej rozpoznawanych graczy w lidze, który udowodnił, że w tej dekadzie, moim zdaniem, nie miał sobie równych. Zaczynał od tworzenia znakomitego duetu z O’Nealem, by po jego odejściu na chwilę pogrążyć się w „zwycięskim dołku”. Wielu oskarżało go o to, że nic nie osiągnie bez Big Daddy’ego. Mylili się. Już jako pełnoprawny lider sięgnął po mistrzostwo w 2009 roku i wszystko wskazuje na to, że może osiągnąć jeszcze więcej ze swoją drużyną.
Paul Pierce – Ta pozycja była najtrudniejsza do obsadzenia. Długo zastanawiałem się, kto bardziej zasługuje na pierwszą piątkę. Postawiłem na Pierce'a - człowieka legendę w Bostonie. Określany przez kibiców jako jeden z najlepszych Celtów w historii po Larrym Birdzie i Billu Russelu. Niesamowicie solidny i produktywny gracz, który potrafi być pierwszą, drugą a gdy trzeba to nawet trzecią opcją, usuwając się w cień. Przez wszystkie sezony dekady, jego średnia punktów nigdy nie była mniejsza niż 20 a gdy do zespołu Celtics dołączyli Kevin Garnett i Ray Allen, zrzekli się prawa do bycia liderami, na rzecz Paula. Świadczy to o wielkiej klasie tego zawodnika. Razem z tymi dwoma panami wygrał mistrzostwo w 2008 roku zostając przy tym MVP Finałów.
Tim Duncan – Ten silny skrzydłowy jest klasą samą dla siebie. I nie skłamię chyba, jeśli powiem, że to on był głównym motorem napędzającym sukcesy „Ostróg” w tej dekadzie. Solidny, pracowity, cichy zawodnik, który nigdy nie chciał być wielką gwiazdą ligi. Na początku kariery tworzył duet „Twin Towers” z Davidem Robinsonem i pierwsze mistrzostwo zdobył już w drugim sezonie gry (1999). Jeśli chodzi o to dziesięciolecie, to zwycięska seria zaczyna się od mistrzostwa w 2003 roku. Był to ostatni sezon „Admirała” w lidze. Center odchodzi na emeryturę i pozostawia drużynę w rękach Duncana. Ten prowadzi zespół do jeszcze dwóch mistrzostw (2005, 2007). Dopełnieniem osiągnięć są dwa tytuły MVP oraz taka sama liczba wyróżnień MVP Finałów.
Shaquille O’Neal – Shaq zaczął robić karierę już w latach 90 i jest chyba najbardziej rozpoznawalnym zawodnikiem w historii oprócz Michaela Jordana. Jest liderem w klasyfikacji wsadów do kosza i jego fizyczna dominacja, była przyczyną zezwolenia na stosowanie obrony strefowej. Ale przyjrzyjmy się bliżej ostatniej dekadzie. Mamy tutaj szerokie pasmo sukcesów. Czterokrotny mistrz NBA, trzy razy z Los Angeles Lakers a raz z Miami Heat, MVP sezonu 1999-2000 oraz trzykrotny MVP finałów. Te nominacje mówią same za siebie i to mu w większej części przypisuje się triumfy Jeziorowców w pierwszej połowie dekady i w sumie ja też mogę się z tym zgodzić. Bez wątpienia niekwestionowana ikona ligi.
Ławka rezerwowych:
Tony Parker – Mimo, że jest to już ławka rezerwowych, to ta pozycja była trudna do obsadzenia. Wahałem się właśnie między Tony’m a Jasonem Kiddem. Jednak liczba mistrzostw i tytuł MVP Finałów świadczą na korzyć reprezentanta Francji. Parker był bardzo ważnym elementem mistrzowskiej drużyny Spurs, Greg Popovich już od pierwszego sezonu gry powierzył zespół w jego ręce, co było z początku nieco kontrowersyjną decyzją mając na uwadze to, że Tony był przecież wybrany w drafcie dopiero z 28 numerem. Okazało się to jednak strzałem w dziesiątkę i to właśnie Tony układał grę mistrzowskiej drużyny z San Antonio.
Dwayne Wade – Kolejna pozycja, kolejny dylemat. Fakt, Allen Iverson wiele osiągnął indywidualnie, zdobył MVP sezonu, doprowadził drużynę do finału, ale to Dwayne Wade zdobył to, co w koszykówce jest najważniejsze, czyli mistrzowski pierścień. Można spekulować, czy to wszystko dzięki przybyciu Shaquille’a O’Neala z Los Angeles, ale to właśnie Dwayne został uhonorowany tytułem MVP Finałów i to on prowadził drużynę w kluczowych momentach. W sumie, prócz mistrzostwa, zdobył jeszcze tylko tytuł króla strzelców, ale pierścienia mogą zazdrościć mu jego rocznikowi koledzy – LeBron James i Carmelo Anthony.
Lebron James – LBJ został zepchnięty na ławkę rezerwowych dopiero przy okazji wprowadzania ostatnich poprawek do tekstu. Ten zawodnik, ma jeszcze dużo czasu na rozwinięcie się i chociaż, zasługiwał na miejsce w piątce tak samo jak Pierce, zdecydowałem się postawić na tego drugiego. James jest niesamowicie atletyczny i przez niektórych został obwołany jednym z najbardziej dynamicznych graczy w historii NBA. Na ile jest to prawdą, sam nie wiem, ale jedno jest pewne. Ten chłopak ma niesamowity talent i umiejętności, które pokazuje nam na każdym kroku. Jedyną przyczyna tego, że nie wygrał mistrzostwa było słabe wparcie ze strony partnerów.
Kevin Garnett – Jest to aktualnie najlepszy silny skrzydłowy w lidze po Timmy’m. Jego umiejętności stanowią znakomite połączenie gry w ataku i w obronie. Dekadę zaczynał jako lider Minnesoty Timberwolves i z tą drużyną doszedł do finału konferencji zachodniej w 2004 roku zgarniając nagrodę MVP sezonu zasadniczego. Na pierścień musiał jeszcze trochę poczekać. Po zasileniu Boston Celtics stał się głównym komandorem i dyrygentem defensywnej strony, spełniając przy tym ważną rolę w ataku, jako pierwsza opcja podkoszowa. Upragnione mistrzostwo zdobył w 2008 roku przy okazji inkasując nagrodę dla najlepszego defensora ligi.
Ben Wallace – Nie bez powodu nadano mu ksywę Big Ben. Ten zawodnik, to moim skromnym zdaniem, najlepszy obrońca tego dziesięciolecia. Przez wiele lat, jego sama obecność na boisku zmuszała przeciwników do trzykrotnego zastanowienia się, co do zamiarów wjazdu pod kosz. Niesamowity refleks przy blokach i zbiórkach, twarda gra pod koszem to jego klucz do sukcesu. Czterokrotny defensywny gracz roku, mistrz NBA z Detroit Pistons, w którym razem z innym Wallace’m – Rasheedem pokazali, co oznacza hasło „Mistrzostwo wygrywa się obroną”. Jego wartość zaniża tylko fakt, że jest kompletnym beztalenciem w ataku. Notuje on średnio tylko 6.2 punktu na mecz.
Jason Kidd – O Jasonie można mówić wiele. Znany jest jako maszyna do triple-double, znakomity podający oraz jeden z lepszych zbierających ze stawki rozgrywających. Był najmocniejszym punktem New Jersey Nets podczas serii dwuletnich (przegranych) obecności w finałach. Ponadto jego dobrą grę w obronie nagradzano czterokrotnie umiejscowieniem go w piątce najlepszych obrońców NBA.
Allen Iverson – „The Answer” to temat rzeka. O ile się nie mylę, jest najlepiej punktującym graczem dekady. Jego osiągnięcia indywidualne to naprawdę długo ciągnąca się lista. Doprowadził 76ers do finału NBA w 2001 roku, kiedy to zdobył nagrodę MVP sezonu zasadniczego. Cztery razy był królem strzelców oraz trzy razy przewodził lidze w przechwytach. Gdyby nie to, że nie ma do tej pory pierścienia, byłby umieszczony przeze mnie w rotacji 10 zawodników. A tak – jest poza nią.
Where is Reggie?!
OdpowiedzUsuńReggie Miller? Jeśli tak, to chociaż był znakomitym clutch player, to nie sądzisz chyba, że przegoniłby w tym zestawieniu Wade'a i Iversona, nie mówiąc już o Bryancie. Lata '00 to już raczej schyłek jego kariery. Jeśli pisałbym o latach '90, może mógłbym go umieścić. Nie wiem, nigdy się nad tym nie zastanawiałem.
OdpowiedzUsuń