Minęło już bardzo dużo czasu od pojawienia się mojego ostatniego wpisu. Miały być diss beefy, których prawdopodobnie nie będzie, miał być wywiad, którego też raczej nie będzie no i miały być jakieś recki, które przepadły w ogniu zajęć i nudy. Na pewnym forum pisałem moją historię jako słuchacza rapu. Postanowiłem sobie, że zabiję zastój na blogu, trochę rozwinę i poprawię moją wypowiedź i wrzucę ja tutaj. Moim zdaniem jest to interesujące a ja jako typ człowieka sentymentalnego lubię sobie powspominać.
Rapu słucham od 2006 roku. Wiadomo, że wcześniej miałem jakiś tam kontakt z tą muzyką. Nawinęły mi się na ucho kawałki jakichś polskich grup, bardziej rozpoznawalnych amerykańskich raperów, ale wtedy nie myślałem, że słucham rapu. Słuchałem po prostu wszystkiego. Byłem dzieckiem ESKI i Radia Zet. Oczywiście z Zetki jestem dumny, bo usłyszałem wiele klasyków, które po prostu trzeba znać. Oczywiście nie rapowych.
Gdzieś tak w maju-czerwcu 2006 usłyszałem w one and only Radio Eska "California Love" Paca i zacząłem grzebać w jego życiorysie. Taka ciekawostka - na początku myślałem, że Tupac i 2Pac to dwie inne osoby, hehehehe. No i tutaj dużą rolę odegrał mój sąsiad z dołu (pozdrawiam serdecznie). Wiedziałem, że słucha takich rytmów, więc podbiłem do niego po płytki Tupaca. Z tego, co pamiętam to dostałem "All Eyez On Me" i "Me Against The Word". Katowałem te dwie płyty dzień za dniem, pamiętam, że mój grafik wyglądał tak: mecz-muzyka-mecz-muzyka-podwórko-muzyka-mecz-muzyka. Odbywał się wtedy mundial w Niemczech.
Nie miałem wtedy jeszcze internetu, więc wiadomo, że nie miałem źródła do pobierania albumów i wielu możliwości manewru. Jedynym oparciem był ten sąsiad. Dostałem potem od niego kilka płyt, których nigdy nie zapomnę ze względu na sentyment. "Black Album", "College Dropout", "Late Registration", "Blood Money", "The Massacre" i "The Documentary”. Nawet dzisiaj mogę powiedzieć, że są do bardzo dobre albumy i w jednym momencie miałem je nawet wszystkie w oryginałach.
W tym samym czasie od kolegi, także z osiedla, którego znam kupę lat, dostałem kilka polskich płyt. Pamiętam, że od początku kariery słuchacza byłem wymagający w stosunku do raperów z Polski i jak wciskał mi Peję, to niechętnie brałem, ale brałem, żeby mieć rozeznanie. Dostałem też "Muzykę Poważną", "Osobiście", "Najlepszą Obroną Jest Atak" i chyba "Na Legalu". Dodatkowo dostałem parę luźnych emeptrójek od innego kumpla. Dalej jednak byłem laikiem.
Przełomem okazał się moment, kiedy dostałem internet. Cieszę się w sumie teraz, że dopiero tak późno, bo tak patrząc z perspektywy czasu, nawet wtedy jeszcze do niego nie dorosłem. Naściągałem sobie trochę albumów Paca, Snoopa, Dre'a, coś od Game'a i kilka tym podobnych. Zamknąłem się tylko w tym obrębie dość długo, wtedy też zacząłem kupować oryginalne płyty. Pierwszą pozycją, jaką nabyłem było "All Eyez On Me". Od początku mnie to jarało. Założyłem sobie stronę, nawet dwie o rapie, chociaż wiedzę jeszcze miałem stosunkowo małą (a patrząc z dzisiejszego punktu widzenia, katastrofalnie małą).
Rewolucja nastąpiła, gdy na moje forum wkroczyli dwaj kolesie, którzy pewnie będą wiedzieć, że to o nich chodzi. Hejtowali wszystkich, których wtedy uważałem za czołówkę raperów. Na początku myślałem "kurwa, jacyś idioci wbili na forum, pierdolą od rzeczy”, ale gdy zagłębiłem się w to, co mówili, odkryłem, że rzeczywiście mieli trochę racji. Wtedy zaczęło się masowe ściąganie albumów, zajawka na Spice'a, który był moim ulubionym raperem aż do października 2009 roku, poznanie filarów wschodniego wybrzeża, trochę undergroundu. Do dziś przesłuchałem ponad 1100 płyt, ale liczby nie mają wielkiego znaczenia. Otworzyłem się na wielki i szeroki rapowy świat.
Teraz partia niechlubnej kariery jako słuchacza. Idąc za przykładem moich "mentorów" w lecie 2007 zacząłem chodzić po forach i robić to co oni - hejtować obiekty zachwytów. Wtedy nie uważałem tego za nic złego, przeciwnie - czułem się wielki i dojrzały. Trwało to gdzieś rok, chociaż końcowa faza była już tak minimalna, że chyba nie było jakichś wielkich afer forumowych. Było jeszcze kilka osób, które wskazały mi pewnych artystów, bym jakoś w 3 klasie gimnazjum, pod koniec 2008 wreszcie wykształcał własne poglądy (choć oczywiście miałem je już wcześniej, ale nie na taką skalę).
Do dnia dzisiejszego przeżyłem jeszcze kilka ewolucji. Kilka razy wracałem do polskiego HH, by zajarać się Płomieniem, Tede, VNMem a za jego sprawą też szerszym podziemiem. Był okres, w którym traktowałem rap jako muzykę rozrywkową, która ma bujać i jarałem się południowymi mainstreamowymi brzmieniami. Ostateczny (jak na razie) przełom miał miejsce podczas słuchania płyty Tech N9ne’a - Sickology 101 i jej tytułowego kawałka. Ten sprawił, że znów zacząłem jarać się Chino XL-em i zacząłem przykładać ogromną uwagę do tekstów. I tak oto stoję dzisiaj przed wami jako wielki fan liryki i wszystkiego co jest związane z tekstami - genialnych storytellingów, metafor, skomplikowanych rymów i przede wszystkim punchline'ów.
Masowe ściąganie albumów już się skończyło. Rzadko, kiedy sięgam teraz po nieznane starsze produkcje (chociaż wiadomo że to robię) ale próbuję cały czas być na czasie i sprawdzać nowe płyty. Dalej o wiele bardziej wolę rap amerykański niż polski i raczej to już się nie zmieni. Polski rap w większości po prostu nie jest mi w stanie dać tego, czego oczekuję na dzień dzisiejszy od tej muzyki.
Powspominaliśmy sobie. Żeby znowu ruszyć z buta planuję wrzucić niedługo jakąś recenzję, choć wiadomo jak to ze mną jest. Znowu może zrobić się pusto. Chociaż i tak mało osób czyta tego bloga. No i chciałbym powiedzieć, że blog 25 czerwca obchodził swoje pierwsze urodziny, o czym kompletnie zapomniałem. Ale co tam, przypomniałem sobie stosunkowo szybko. STO LAT (i nie wiem czy mi, czy blogowi :P)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Przyznaj się! Z mojego bloga wziąłeś to, tyle :P
OdpowiedzUsuńWygląda na to, że słucham rapu o rok dłużej, haha :D
Ale to wtedy szczyl byłem, więc wiadomka. Dopiero od jakiś dwóch lat ogarniam fest temat ;)