
Zanim przejdziemy do albumu, przypomnijmy sobie nieco karierę Ras Kassa po wydaniu debiutanckiej płyty. Krążek „Rasassination” odniósł o wiele większy sukces komercyjny z powodu bardzo dobrej promocji oraz osobistości, które się na niej pojawiły. Tekstowo za to klasyfikowała się kilka poziomów niżej. Później raper wydał kilka nieoficjalnych albumów, na których prezentował się lepiej niż na „Rasassination”, lecz nie było to, to, czego można było oczekiwać po przesłuchaniu debiutu. W tych czasach też narodził się też kawałek, z którym artysta będzie kojarzony już do końca swojej kariery. „Goldyn Chyld” na bicie DJ Premiera.
Jednym z trzech singli promujących opisywany album była właśnie kontynuacja tego klasycznego numeru, kawałek „Goldyn Chyld II”. Utwór ten napełnił mnie nadzieją, że wreszcie Razzy pokaże pełnie swoich umiejętności. Wreszcie po tylu latach uwolni cały drzemiący w nim potencjał. Czy miałem rację? Jak najbardziej tak, chociaż od początku wiedziałem, że raper już nigdy nie osiągnie poziomu z debiutu.
Na nowym albumie Ras Kass trochę wstrzymał się z pisaniem bitewnych rymów i w większości usłyszymy tutaj czystą formę braggadacio i kawałki tematyczne, których jest tu od groma. Najbardziej chyba spodobał mi się najkrótszy kawałek na płycie „Where Did She Go”, w którym Ras Kass mówi o tym, jak muzyka rap zmieniła się przez te wszystkie lata jego kariery. Ruszył mnie chyba dlatego, że wszystko co jest w nim powiedziane, jest w 100% smutną prawdą. Jakie inne ciekawe patenty mógłbym wyróżnić? Na pewno „Me & My Twins” stworzone razem ze swoimi dziećmi. Wiadomo, że dzieciaki rapują tragicznie, ale naprawdę, gdy ich słuchałem, to gęba mi się cieszyła od ucha do ucha. Dodatkowo nagrany jest na najlepszym bicie na płycie. Zagłębiając się bardziej w teksty utworów usłyszymy wiele follow-upów do klasycznych wersów a umiejętność tworzenia punchline’ów i porównań wciąż potrafią zmusić nas do cofnięcia słuchanego numeru, żeby odpowiedzieć sobie na pytanie „co to, kurwa, było?”.
Ras Kass przez te 14 lat rapowania wyrobił znakomite flow, którego podstawy pamiętamy z „Soul On Ice”. Już wtedy miał w sobie tę swoją oryginalność, ale niestety, bardzo często jechał po prostu na off-beacie. Teraz, mogę szczerze powiedzieć, że jest jednym z moich ulubionych artystów jeśli chodzi o stronę wokalno-techniczną.
Co najważniejsze raper z LA dostał w końcu porządne bity na album. W zdecydowanej większości bardzo dobrze do niego pasują a on brzmi na nich idealnie. Szkoda tylko, że wszystko musiały zepsuć podkłady w klimacie… Mainstreamowego Południa! Co to ma być?! Fakt, faktem, że z technicznej strony są one całkiem dobre, ale nie dość, że nie pasują do stylu Ras Kassa to jeszcze on, rapując na nich, tak dziwnie zmienia swoje flow, że jest to w ogóle tragedia. Na szczęście są to tylko wyjątki a na całym dwupłytowym albumie znajdziemy parę genialnych muzycznych kompozycji, które szczerze mnie zaskoczyły. Przykładem może być bit w kawałku „He Say, She Say” z samplem z ponadczasowego klasyka „Say, Say, Say” Paula McCartney’a i Mike’a Jacksona.
Płyta nie ma większych wad. Oczywiście można powiedzieć o tym, że druga płyta troszeczkę odstaje poziomem od pierwszej i Ras jest w pewnym stopniu „zagłuszany” przez gości, ale zdecydowanie nie jest to jakiś wielki minus. Szczególnie gdy goście w większości nawinęli bardzo dobre zwrotki. Skoro już mowa o zwrotkach gościnnych, usłyszmy m.in. zespół The HRSM, którego Ras jest członkiem, Chino XL, Royce Da 5’9” czy Xzibit.
Muszę powiedzieć szczerze, że mnie lekko ta płyta zawiodła, ponieważ liczyłem na płytę roku. Nie ujmuje to jednak ani trochę Ras Kassowi i albumowi przez niego stworzonemu. Po prostu ja jako fan, oczekiwałem nieco lepszej płyty i po prostu się przeliczyłem. Ale obiektywnie na to patrząc, otrzymaliśmy kawał dobrego materiału, który nie nudzi się po pierwszym przesłuchaniu i przez kilka następnych będzie odkrywał przed nami swoje tajemnice. Po sprawdzeniu całej dyskografii rapera z LA, stwierdzam, że jest to druga najlepsza jego płyta zaraz po debiucie.
Ocena: +8/10 (Znowu miałem wielki dylemat wystawiając ocenę. Czy płyta zasłużyła na -9? Patrząc na albumy, które do tej pory dostały ode mnie takie oceny, są od niej trochę lepsze. Ale jednak to „trochę” to naprawdę bardzo mało. Zdecydowałem się na +8. Może przy ponownej ocenie z okazji końcowo-rocznego rankingu zmienię zdanie tak jak to było w tamtym roku w przypadku „Sickology 101”.)