W debiutanckim sezonie Melo miał do pomocy Marcusa Camby’ego, który po poprzednim sezonie okupionym kontuzją, rozegrał przyzwoitą ilość spotkań. Mógł też liczyć na asysty bardzo dobrego rozgrywającego - Andre Millera, sprowadzonego z LA Clippers, a skład znakomicie dopełniali Nene oraz Voshon Lenard – trzeci strzelec drużyny. Z bilansem 43-39 niespodziewanie wskoczyli na ósme miejsce silnej Konferencji Zachodniej tym samym po dziewięciu latach przerwy dostając się do fazy Playoffs. Tam przegrali w pierwszej rundzie, (która później będzie ich przekleństwem) z rewelacyjnymi Timberwolfs 4-1. Był to przełom, ale tak dobrze się zapowiadało, że nie mogło się na tym skończyć.
Kolejnym uzupełnieniem składu był silny skrzydłowy New Jersey Nets - Kenyon Martin. Co prawda jego kontrakt był sporo przepłacony, ale doświadczenie zawodnika który dwa razy grał w finałach oraz jego umiejętności wynagrodziły sowitą cenę. Zmieniono też graczy drugoplanowych. Takim składem Nuggets dwa razy z rzędu odpadali w pierwszej rundzie Playoffs. Wiadome było, że trzeba zrobić bardziej efektowny krok by popchnąć drużynę do przodu. Wybór padł na Allena Iversona.
Rozmowy między działaczami Sixers i Nuggets trwały już od początku sezonu, ale negocjacje przybrały na sile po niechlubnej bójce w Madison Square Garden. Pozbawiona liderów drużyna z Denver, postanowiła postawić wszystko na jedną kartę i pozyskać czterokrotnego króla strzelców NBA. AI bardzo szybko zaaklimatyzował się w drużynie, pierwsze mecze grając w duecie z Earlem Boykinsem tworząc najniższy backcourt w historii ligi. Aż wreszcie po 15 meczach zawieszania powrócił prawowity lider drużyny. Anthony stworzył z Iversonem niespodziewanie zgrany duet, który bez najmniejszych problemów mógł poprowadzić drużynę do Playoffs.
Oczekiwania były duże, tymczasem zespół po raz kolejny odpadł w pierwszej rundzie. W sumie była to przegrana nie z byle kim, bo przecież z mistrzami NBA ale mimo wszystko kibiców spotkało olbrzymie rozczarowanie. W następnym sezonie miało być lepiej. Wrócił kontuzjowany Kenyon Martin – wielki nieobecny poprzedniego sezonu, działacze dokonali kilku wymian mających na celu wzmocnić zespół. Nie udało się. Efektowność to nie to samo, co efektywność, o czym przekonaliśmy się znowu w pierwszej rundzie, gdzie „Bryłki” nie ugrały ani jednego meczu przeciwko LA Lakers. Znów można tłumaczyć zawodników, że byli to przecież finaliści i mistrzowie konferencji wschodniej. Jednak ja tego robić nie będę.
Dlaczego tak się stało? Dlaczego w tak dobrze obsadzonym składzie nie mogliśmy osiągnąć nic więcej jak „tylko” wejście do Playoffs. Była jakaś chemia, ale to nie wystarczyło. Przyczyn jest kilka. Pierwsza to trener George Karl, który nie umiał dobrze ustawić taktyki pod dwóch gwiazdorów i narzucić im pewnych założeń. Wyglądało to mniej więcej tak, że Iverson przetrzymywał piłkę przez 20 sekund a Melo odpalał bezsensowne jumpshoty. Następna sprawa wiąże się z bezpośrednio „The Answerem”. Wiadomo, że AI na boisku tworzy ogromną lukę w obronie. Nie załatał jej ani Steve Blake, ani Athony Carter. Władze były blisko sprowadzenia Delonte Westa, który spełniałby rolę podobną do Erica Snowa w Sixers, jednak niestety nic z tego nie wyszło. Najgorzej było jednak w kwestii zespołowej obrony. Nawet defensor roku roku Marcus Camby nie mógł tu wiele zdziałać. Graczy w ogóle nie interesowała gra pod własnym koszem, skupiali się jedynie na ataku. Z jednej strony potrafili rzucić 168 punktów, a z drugiej oddać 136. Nie sądzicie, że coś było nie tak?
Mamy lato 2008. Klub niespodziewanie oddaje Marcusa Camby’ego, praktycznie za nic, do LA Clippers. Wytłumaczenie było proste – kontrakt Marcusa uniemożliwiał podpisanie umów z innymi graczami. Ruch ten wzbudził wiele kontrowersji i odejście obrońcy roku, było według wielu, gwoździem do trumny i tak słabo spisujących się w defensywie Nuggets. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że to część przebudowy zespołu na tej samej podstawie – dostarczyć Carmelo jak najlepszych graczy, chociaż to on był wymieniany jako najbardziej prawdopodobny kandydat do odejścia. Po jakimś czasie jako wolny agent kontrakt z klubem podpisuje Dahntay Jones oraz zachodzi mało ważna wymania z Nowym Jorkiem, której kąskiem był znakomity role-player – Renaldo Balkman. W końcu, po zaledwie dwóch meczach sezonu zasadniczego dochodzi do następnej transakcji, z jednej strony trochę szokującej a z drugiej jednak oczekiwanej. Allen Iverson odszedł do Detroit a Chauncey Billups zasilił szeregi Nuggets.
„Bryłki” w nowym składzie zaliczyły bardzo dobry sezon wygrywając dywizję i po bardzo dobrej grze w Playoffs, doszli do finałów konferencji, gdzie ulegli przyszłym mistrzom – rewelacyjnym Lakersom. Billups wniósł trochę spokoju, Melo nauczył się rzucać. Może nie „nauczył się” a doszlifował słabe elementy ofensywnej gry. Najważniejszym czynnikiem sukcesu była jednak postawa trenera. Karl po tych czterech latach pracy z zespołem zaczął w końcu planować grę, ustalać taktykę oraz zwracać uwagę zawodnikom. Prawdziwą twarz pokazał pod koniec Playoffs, kiedy to znowu stał się tylko widzem zasiadającym w ławce trenerskiem. Nie motywował, nie dawał wskazówek. Prawda jest taka, że przez większość czasu i w Playoffs i w sezonie zasadniczym głównym trenerem był Chauncey Billups.
Jaki jest, więc cel tego artykułu? Zrobiło się trochę podsumowanie ruchów transferowych i ocena gry. Ale puenta jest zupełnie inna. Brzmi ona mniej więcej: „Carmelo Anthony nie nadaje się na lidera, na którego nadzieje mieli Nuggets”. Spójrzmy na wyniki w pierwszych 3 latach gry, kiedy to przewodził drużynie – praktycznie żadne, chociaż grał całkiem nieźle i jednak to on powinien dostać nagrodę debiutanta roku (ale o tym może w innym artykule) to nie mógł osiągnąć nic więcej. Można mu to wybaczyć, przecież był bardzo młodym graczem z krótkim stażem. Gorzej było po przyjściu Iversona, gdy zdawał się grać gorzej niż grał, a sam AI mówił, że przyszedł do Denver grać jako druga opcja a drużynę pozostawił w rękach Carmelo. Dopiero w minionym sezonie nastąpiła zmiana – to Billups był liderem. Melo zszedł na drugi plan, co tylko pomogło drużynie. Powiedzmy sobie szczerze, Melo jest dobrym, w porywach bardzo dobrym zawodnikiem, ale nie nadaje się do bycia liderem takim jak LeBron James. Na pewno przy weteranie, jakim jest „Mr. Big Shot” nabierze trochę więcej doświadczenia i może się zmieni. Widać, że dojrzał. Ale czy aż tak żeby oddawać zespół ponownie w jego ręce?
Felieton napisany dla: nuggets.probasket.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz